Edgar Bernhardt: Najważniejsze jest to, żeby wygrywać
31.08.2012

- To naprawdę fantastyczny moment, gdy uderza się piłkę, zdając się trochę na łut szczęścia, stawiając wszystko na jedną kartę, by po chwili usłyszeć euforyczny krzyk kibiców na stadionie. - rozmowa z Edgarem Bernhardtem, po wygranym meczu z Arką Gdynia.
- To naprawdę fantastyczny moment, gdy uderza się piłkę, zdając się trochę na łut szczęścia, stawiając wszystko na jedną kartę, by po chwili usłyszeć euforyczny krzyk kibiców na stadionie. - rozmowa z Edgarem Bernhardtem, po wygranym meczu z Arką Gdynia.
Opuściłeś ławkę rezerwowych na początku drugiej połowy. Dynamicznie wszedłeś do gry, rozbudzając nadzieje kibiców na wyczekiwanego gola i... w ostatniej minucie, z rzutu wolnego, trafiłeś do bramki gości, pozostawiając golkipera Arki, Macieja Szlagę, zupełnie zaskoczonego w jej świetle. Jakie to uczucie - zdobyć gola w 90. minucie, w meczu z tak mocną drużyną, jaką jest Arka Gdynia?
- To naprawdę fantastyczny moment, gdy uderza się piłkę, zdając się trochę na łut szczęścia, stawiając wszystko na jedną kartę, by po chwili usłyszeć euforyczny krzyk kibiców na stadionie. Największą satysfakcję daje jednak fakt, że stało się to w ostatniej minucie meczu.
Zgodzisz się więc ze mną, że zdecydowanie potrzeba nam więcej takich strzałów, nie w ostatnich, a już w pierwszych minutach meczu?
- Oczywiście, to czyni rozegranie spotkania na naszą korzyść o wiele łatwiejszym. Najważniejsze jest jednak, by w ogóle zdobywać te gole, nieważne, czy w ostatniej, czy w pierwszej minucie spotkania. Jeśli chcemy awansować do Ekstraklasy, musimy starać się o to, by, obojętnie, z którą drużyną, grać naprawdę dobrze. I wygrywać. Nie można inaczej.
Poczucie przewagi nad rywalem daje większe pole do manewru na boisku?
- Zdecydowanie tak. Drużyna, która prowadzi nie musi grać piłki aż tak defensywnej, może rozgrywać ją jak tylko chce. To my wtedy ustalamy zasady. Przeciwnik wraca wówczas na swoją połowę i skupia się głównie na obronie. Z drugiej strony, to trochę trudne, gdy drużyna rywali właściwie tylko stoi i czeka, a my rozgrywamy piłkę.
Czy istotne dla zawodników jest to, w której minucie meczu pada bramka?
- Najważniejsze jest to, żeby wygrywać. Kwestia minut jest tu nieistotna.
Obserwowałeś pierwszą połowę z ławki rezerwowych. Jak oceniłbyś grę swoich kolegów z drużyny w czasie, gdy nie było Cię jeszcze na murawie?
- Wszyscy wiemy, że to był trudny mecz. Ciężko było atakować, ponieważ Arka, po czerwonej kartce Krzysztofa Sobieraja, obrała kapitalną taktykę obronną. Każdy chciał dać z siebie jak najwięcej, stworzyć sytuację, wyprowadzić drużynę na prowadzenie. Nie mogę ocenić, kto grał lepiej, a kto gorzej. Jesteśmy jedną drużyną - razem wygrywamy, razem też przegrywamy.
Notujesz kapitalne wejścia w rytm meczu, ale wciąż pojawiasz się na murawie dopiero w drugiej połowie. Czy trener Stawowy rozmawiał z Tobą na temat gry w pełnym wymiarze czasu, czy może wciąż pozostaniesz "tajną bronią" Cracovii?
- Nie, trener nie rozmawiał ze mną na ten temat. Respektuję wszystkie jego decyzje dotyczące mojego udziału w meczach, i w pełni je akceptuję.
Odnalazłeś się już w Krakowie? Co sądzisz o naszym mieście i ludziach tu mieszkających, oraz, oczywiście, o kolegach z drużyny?
- Mogę zaryzykować stwierdzenie, że już się tu "zadomowiłem". Kraków jest jednym z najpiękniejszych miast, w jakich do tej pory byłem - tradycja łączy się z nowoczesnością, i to jest piękne. A mieszkańcy to przemili ludzie. Atmosfera w Klubie jest naprawdę dobra, chłopaki z drużyny są "pozytywnie nakręceni", świetnie się dogadujemy. Jestem szczęśliwy, że poznałem tylu wspaniałych ludzi w Cracovii.