Maciej Madeja: Wkrótce będzie okazja

  • Wywiady
11.06.2007
Maciej Madeja: Wkrótce będzie okazja
Już w najbliższą niedzielę piłkarze Cracovii polecą do Stanów Zjednoczonych, by tam rozegrać towarzyskie spotkanie z Chicago Fire. Będzie to drugi tego typu wyjazd krakowskiej drużyny w ostatnich latach (pierwszy miał miejsce w grudniu 2004 roku). Na temat Ameryki rozmawialiśmy z kierownikiem „Pasów” panem Maciejem Madeją.




- Czy mógłby pan podzielić się z nami wrażeniami i wspomnieniami z poprzedniego wyjazdu Cracovii do Stanów Zjednoczonych?
- Uważam, że sam wyjazd był bardzo pozytywny, wyjechała wtedy cała drużyna, która wywalczyła awans do pierwszej ligi i wszyscy bardzo dobrze się bawili. Można powiedzieć, że był to swoistego rodzaju prezent od profesora Filipiaka. Nasz wyjazd był również niezwykłą atrakcją dla mieszkających w USA Polonusów, a przede wszystkim dla ludzi, którzy kiedyś byli i dalej są bardzo głęboko związani z Cracovią.

- Jednym z nich jest z całą pewnością Andrzej Turecki...
- Oczywiście! Przez szereg lat nie zdradził Cracovii i był naszą podporą w defensywie, choć trzeba przyznać, że miał wiele okazji do odejścia. Pytały się o niego naprawdę dobre kluby, ale Andrzej zawsze przywiązany był do Cracovii, ma serce w Pasy porysowane i pozostał w klubie aż do zakończenia kariery.

- Czy podczas ostatniego wyjazdu była okazja do spotkania?
- Andrzej od początku naszej wycieczki opiekował się nami, pokazywał różne miejsca i bardzo nam pomagał. Zresztą profesor Filipiak serdecznie podziękował mu za ten gest. Cały czas utrzymujemy ze sobą kontakt, telefonujemy do siebie, a już za niedługo będziemy mogli porozmawiać w żywe oczy.

- Ludzi podobnych do Andrzeja Tureckiego w Stanach mieszka całkiem sporo...
- Nie sposób ich wymienić! Zresztą nawet bym nie chciał, bo jeszcze przypadkowo kogoś bym pominął i czułbym się źle. Mam nadzieję, że nie obrażą się z tego powodu. Poza tym wkrótce będzie okazja do spotkania.

- Podobno w Stanach trafić można na polski samochód i to w dodatku wcale nie nowy...
- (śmiech) Zgadza się. Chodzi o Warszawę z 1958 roku, która zresztą jest własnością zaprzyjaźnionego z nami Polonusa, właściciela restauracji, w której mieliśmy spotkania przy okazji naszego pierwszego wyjazdu. Łapałem się za głowę pytając, jak to auto dostało się do USA. Ten znajomy przyznał, że co prawda kosztowało go to sporo pieniędzy, ale przynajmniej teraz ma nieskrywaną satysfakcję, gdy jeździ sobie po ulicach Chicago i gdy wszystkie oczy zwrócone są na Warszawę (śmiech).

- Za tydzień i pan będzie mógł popatrzeć sobie na ten samochodzik...
- Ogromnie się cieszę, że jadę z zespołem i że będę miał okazję spotkać się z mieszkającymi tam znajomymi. Zresztą jestem przekonany, że dużą frajdę odczuwają również sami piłkarze, bo przecież na takie wyjazdy nie jeździ się zbyt często. Myślę, że jest to pewnego rodzaju prezent za zajęcie czwartego miejsca w tabeli i za fantastyczną postawę w końcówce sezonu.

- Punktem kulminacyjnym waszego wyjazdu będzie towarzyskie spotkanie z Chicago Fire (22 czerwca – przyp.). Przyjdzie dużo kibiców?
- Przypuszczam, a nawet zaryzykuję i powiem, że jestem przekonany, iż na Toyota Park pojawi się przynajmniej dziesięć tysięcy Polonusów. Do tego dojdą z pewnością fani amerykańskiego klubu, jak również sami mieszkańcy Chicago. Mam nadzieję, że będziemy świadkami wspaniałej atmosfery i pięknego widowiska.

DG