Nigel Kennedy: Muzyka wszędzie jest muzyką

- Dlaczego zdecydował się pan na grę na skrzypcach? Nie gitara, nie pianino...
- Zaczynałem jako mały chłopiec na pianinie, ale moja mama stwierdziła, że będzie lepiej, jak zacznę grać na skrzypcach, że mogę być w tym bardzo dobry. I tak to się zaczęło.
- W takim razie pana mama miała chyba jakiś dar jasnowidzenia...
- (śmiech) Chyba jednak bardziej kierowała się tym, że mój ojciec był dobrym skrzypkiem, podobnie zresztą, jak mój dziadek.
- Szybko pokochał pan skrzypce?
- Na początku nie lubiłem ich. Ale w życiu jest tak, że jak pracuje się nad czymś to potem zostaje się nagrodzonym. Ponadto miałem szczęście, bo niemalże przez cały czas byłem otoczony przez muzykę.
- Uważa się pan za perfekcyjnego skrzypka, który nie popełnia żadnych błędów?
- W życiu jest tak, że często na próbach starasz się być perfekcyjny, dużo ćwiczysz, ale potem przychodzi koncert i jest z tym różnie. Według mnie nie jest ważne to, czy popełnia się błędy czy nie. Jestem przecież tylko człowiekiem, a jeśli wiem, że moją grą mogę sprawić, że słuchacz zapomina o całym świecie i że może się zrelaksować to wtedy jestem spełniony.
- A zdarzają się idealne koncerty?
- Czasem zagram koncert bez ani jednej pomyłki, innym z kolei razem jakiś błąd się przydarzy, ale nie przejmuje się tym. Moją muzyką chce przekazać ludziom, co czuję, co myślę.
- A jak to wyglądało w czasie koncertu podczas gali z okazji 100-lecia Cracovii (20.05.2006)? Grał pan wtedy z zespołem KROKE...
- Było wspaniale! Atmosfera była cudowna, a przede wszystkim kibice mojej Cracovii skandowali nazwę mojego drugiego ulubionego klubu - Aston Villi. To był dla mnie wielki zaszczyt zagrać dla Cracovii.
- Był to specyficzny koncert, bo publicznością byli kibice, a wiadomo - nie wszyscy preferują, czy też znają pana rodzaj muzyki... - Ale to nie sprawiało mi żadnego problemu! Wiele razy zdarza mi się zagrać w pubie, na ulicach, czy nawet w autobusie w drodze na lotnisko, czy z powrotem.
- Naprawdę?
- Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia, czy gram przy rzece, na ulicy, czy na jakiejś pustyni. Często tak robię z moim przyjacielem z Jamajki. Mogę grać gdziekolwiek, bo na muzykę zawsze znajdzie się miejsce. Gdy byłem studentem, grywałem na ulicy w Nowym Jorku. Gdy ma się przed sobą totalnie zakorkowane ulice, masy ludzi krążących wokół ciebie atmosfera jest zupełnie inna, ale to nie jest ważne. Muzyka wszędzie jest muzyką.
- Co najbardziej podoba się panu w Krakowie?
- Bardzo lubię chodzić w okolice Błoń, nad rzekę Rudawę. Uwielbiam to miejsce, dlatego też spędzam tam mnóstwo czasu. Jeżdżę tam na rowerze z moim synem, a potem często odwiedzamy bar „Incognito”, zamawiamy coś do picia i sobie siedzimy. Wtedy mogę na moment zapomnieć o skrzypcach.
- Mój kolega często spotyka pana biegającego wokół Błoń...
- (śmiech) Gdy spędza się mnóstwo godzin dziennie na koncertowaniu, na próbach, czy komponowaniu nowych utworów bardzo ważne jest to, by wyjść na jakiś czas na zewnątrz i zrelaksować się. Lubię biegać, lubię też jeździć na rowerze tym bardziej, że Kraków jest do tego idealnym miejscem.
- Myśli pan czasem o przyszłości?
- Raczej nie, chyba, że na przykład gram jakiś koncert - wtedy zastanawiam się, jak wystąpić, co zagrać. Normalnie żyję jednak dniem dzisiejszym.
Rozmawiał Dariusz Guzik