Rafał Ulatowski: W szatni nigdy nie było pogrzebu

- Jadę do Lubina po to, by kontynuować passę wygranych spotkań. Wiem, jednak, że gdy spotkam na korytarzu znajome osoby, to na pewno miło się z nimi przywitam. Po meczu to samo - przyznaje Rafał Ulatowski na dwa dni przed spotkaniem z KGHM Zagłębiem. Szkoleniowiec „Pasów" w przeszłości prowadził „Miedziowych".
- Kto poza Mariuszem Sachą nie będzie do pana dyspozycji na sobotni mecz z KGHM Zagłębiem Lubin?
- Paweł Sasin, który ma skręcenie stawu skokowego. Do zajęć wróci we wtorek. Cieszy to, że tak mało piłkarzy narzeka na kontuzje, bo mam do dyspozycji ponad dwudziestu zawodników. Przede mną trudny wybór kadry na mecz z Zagłębiem, bo z kogoś trzeba jednak zrezygnować.
- Jest pan zwolennikiem zasady, że zwycięskiego składu się nie zmienia?
- Nie patrzę na to. Ale jak się wygrywa, to nie ma sensu wywracać wszystkiego do góry nogami.
- Jako trener Zagłębia wygrał pan dwa razy z Cracovią...
- Tak. Przy Kałuży, jeszcze na starym stadionie 2:1 i w Lubinie 3:1. W tym drugim spotkaniu Marcin Cabaj ujrzał czerwoną kartkę po starciu z Maciejem Iwańskim. Zawsze grało mi się dobrze z Cracovią, czy to w Zagłębiu, czy Bełchatowie.
- Gdzie wyrobił pan sobie swoje trenerskie nazwisko - w Lubinie, czy Bełchatowie?
- Przede wszystkim, gdy patrzę na siebie stojącego pierwszy raz w szatni Zagłębia, a patrzę dzisiaj, to są to dwie zupełnie inne osoby. Wtedy miałem jeszcze mleko pod nosem. To było trzy lata temu.
- Był to pana pierwszy poważny przystanek na trenerskiej drodze...
- Zagłębie to klub, który dał mi szansę pokazania się jako pierwszy trener. Mam sentyment do tego miasta, mam w nim nawet dom.
- Aż tak bardzo zaaklimatyzował się pan w Lubinie?
- Było to bardzo dobrze rozwiązane logistycznie. Moja rodzina pochodzi z Islandii, a z Lubina miałem dwie godziny jazdy autostradą na lotnisko w Berlinie. Teraz, gdy jestem trenerem Cracovii, Kraków uruchomił nagle połączenia lotnicze z Reykjavikiem (śmiech).
- To będzie dla pana, z racji przeszłości w Zagłębiu, mecz szczególny, czy raczej traktuje go pan jako kolejne spotkanie o punkty?
- W sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się obecnie, każdy mecz jest szczególny. Jadę do Lubina po to, by kontynuować passę wygranych spotkań. Wiem, jednak, że gdy spotkam na korytarzu znajome osoby, to na pewno miło się z nimi przywitam. Po meczu to samo.
- Widać, że atmosfera w szatni „Pasów" poprawiła się po zwycięstwie z Arką...
- W całym klubie się poprawiła - ludzie uśmiechają się na korytarzu. Wyniki zawsze stanowią o atmosferze. Gdy zwycięża się, wszyscy są pozytywnie nastawieni. W szatni nigdy nie było pogrzebu. Był marazm wynikowy, ale nie siedzieliśmy, nie płakaliśmy, a pracowaliśmy. Sytuacja tak się ułożyła, że przegraliśmy sześć spotkań z rzędu.
- Może teraz pora na passę zwycięstw?
- W Zagłębiu wygrałem pięć meczów pod rząd, w GKS-ie sześć, a potem jeszcze siedem. I podoba mi się w sobie jedna rzecz - byłem sobą. Nie skakałem do góry, nie zapraszałem dziennikarzy na potańcówki i nie mówiłem, że jestem wielkim trenerem. Tak samo w Krakowie. Człowiek przegrał, siedział cicho, czuł pokorę i pracował, bo to jedyne, co może zaoferować. Widzę, że gramy coraz lepiej, że zaczyna to wyglądać nieźle piłkarsko, ale czy to jest już moment, w którym będziemy mieć passę tylu zwycięstw? Liga poszła mocno do góry, poziom się podniósł.
- Ciężko wytypować drużynę do spadku...
- Była taka jedna jeszcze do siódmej kolejki, gdy wszyscy myśleli, że pójdzie jej to łatwo. Ale okazało się, że chłopcy jeszcze walczą.
- Przedostatnie miejsce zajmuje Śląsk Wrocław..
- Będzie fajnie. Do końca będzie toczyła się walka o wszystko. Wisła to nie ta Wisła, Legia nie jest ta Legia, Lech też ma mecze, w których przegrywa.
DG