Szymon Gąsiński: W Cracovii też to widzę
- Runda wiosenna wcale nie musi być dla Cracovii taka przykra, jak się wielu osobom wydaje. Jeżeli Jagiellonia, Korona, czy Lechia mogły mieć tak dobrą jesień, my możemy mieć taką wiosnę. Trzeba w to wierzyć i robić wszystko, aby tak było - uważa bramkarz Cracovii, Szymon Gąsiński.
- Jest jeszcze za wcześnie, by mówić o tym, kto będzie bramkarzem numer jeden w Cracovii, ale rywalizacja powoli wchodzi w najważniejszą fazę...
- Założenia obozu w Turcji są takie, aby w ciągu osiemnastu dni wyklarowało się to, kto jest lepszym bramkarzem i kto będzie bronił w meczu z Legią. Myślę, że regularna, codzienna praca przyniesie wreszcie efekty i jeden z nas błyśnie formą. Trener Janusz Stawarz z pewnością obserwuje nas z uwagą.
- Ostatni sparing w Turcji powinien już pokazać, kto będzie bronił w spotkaniu z Legią. Trudno sobie wyobrażać, by jeszcze wtedy - na osiem dni przed wznowieniem rozgrywek - był czas na eksperymenty...
- Tak się wydaje. To będzie ostatni sparing przed spotkaniem z Legią, a więc nasza próba generalna. Na boisko zapewne wyjdzie pierwszy garnitur, chyba że trener szykuje jakieś rotacje, by zmylić warszawski zespół. Spodziewam się jednak optymalnego składu.
- Jak wyglądają treningi z Januszem Stawarzem. Różnią się od tych, które miałeś wcześniej?
- Tak, różnią się zdecydowanie. Trener Stawarz dużo stawia na pracę na przedpolu, ale też na technikę bronienia. Wcześniej miałem już do czynienia z kilkoma innymi trenerami bramkarzami. Jednym z nich był Mirosław Dreszer z Polonii Bytom, który jest również dobrym fachowcem i fajnym człowiekiem, natomiast stawiał bardzo na przygotowanie fizyczne bramkarza. W Polonii byłem bardzo zmęczony na treningach, czy po nich. Tu jest z tym trochę lepiej, jest więcej odpoczynku i więcej pracy nad techniką i na przedpolu. I dobrze, bo przy naszych warunkach fizycznych perfekcyjna gra na przedpolu jest bardzo ważna. To może pomóc drużynie.
- Obserwując wasze treningi zauważam, że trener Stawarz dużo podpowiada wam, co macie robić, a czego nie. Często chwali was, ale i gani, gdy jest taka potrzeba...
- Na tym polega również rola trenera bramkarzy. Doskonale zna nasz fach, bo sam kiedyś grał na bramce. Mówi się, że pozycja bramkarza to sport indywidualny w sporcie drużynowym i coś w tym jest. Golkiperzy są trochę inną grupą ludzi, a trener bramkarzy doskonale się z nimi rozumie, zna ich psychikę, ewentualne potrzeby. Tak to już jest. Trzymamy się w grupie trzyosobowej plus trener. Jeżeli ta grupa jest naprawdę dobrze zorganizowana, to bramkarz który jest numerem jeden czuje się pewniej i gra lepiej.
- Z tego wnioskuję, że pomagacie sobie nawzajem, mimo rywalizacji...
- Jasne, że tak. To jest norma. Rywalizujemy ze sobą, ale i motywujemy się nawzajem. Gracze z pola często śmieją się, że bramkarze są najczęściej chwalonymi zawodnikami na boisku, bo cały czas słychać „brawo", czy „ekstra".
- To wam pomaga?
- Tak. To jest takie dodawanie sobie otuchy. Jakby nie było, bramkarze znajdują się bardzo często w sytuacjach bezpośredniego zagrożenia zdrowia. Trzeba więc mieć dużo odwagi i pewności siebie, a takie pokrzykiwania trenera, czy pozostałych bramkarzy wpływają na to pozytywnie.
- Wasza grupa jest zupełnie nowa. Tylko Miloš Budaković był piłkarzem „Pasów" w rundzie jesiennej. Przyszedł Wojciech Kaczmarek, a ty dołączyłeś do zespołu na trzy dni przed wylotem do Turcji...
- Tylko można cieszyć się z tego, że to tak szybko „zatrybiło". Zresztą znalazłem wspólny język nie tylko z bramkarzami, ale i z całą drużyną. Podobnie jak Wojtek (Kaczmarek - przyp.), który jest człowiekiem potrafiącym rozbawić każdego i na każdym kroku. To cieszy, że w całej drużynie jest bardzo dobra atmosfera, bo na przykładzie Polonii Bytom wiem, że jest to bardzo ważne. Tam nigdy nie było zbyt kolorowo, każdy o tym wiedział, ale jednocześnie drużyna bazowała na świetnej atmosferze i kolektywie, które wpłynęły pozytywnie na wyniki, jakie osiągaliśmy. Mało kto spodziewał się, że Polonia będzie zajmowała tak wysokie miejsca, a jednak udawało się. W Cracovii też to widzę. Wszyscy trzymają się razem, jest dużo pozytywnego humoru. Mam nadzieję, że jest to dobry omen na przyszłość.
- Na przyszłość, która nie będzie dla was łatwa...
- Każdy zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest sytuacja. Nie ma co patrzeć za siebie, ani w tabelę, bo jest to przełomowy sezon. Dawno nie było sytuacji, by takie zespoły jak Jagiellonia Białystok, Lechia Gdańsk, Korona Kielce, czy GKS Bełchatów odgrywały czołowe role, a przykładowo Lech Poznań był w drugiej części tabeli. Spłaszczenie tabeli jest tak duże, że wystarczą trzy kolejki, by wszystko odwróciło się do góry nogami. Runda wiosenna wcale nie musi być dla Cracovii taka przykra, jak się wielu osobom wydaje. Jeżeli Jagiellonia, Korona, czy Lechia mogły mieć tak dobrą jesień, my możemy mieć taką wiosnę. Trzeba w to wierzyć i robić wszystko, aby tak było.
- Rundę jesienną rozpocząłeś w Polonii jako bramkarz rezerwowy, ale po kilku kolejkach wskoczyłeś do bytomskiej bramki. Co wydarzyło się takiego, że trener Szatałow postanowił dać ci wtedy szansę?
- To była składowa kilku rzeczy. Wydaje mi się, że jedną z nich był słabszy występ Marcina Juszczyka przeciwko Wiśle Kraków, choć wcześniej rozegrał trzy dobre mecze. Co więcej, zaraz po meczu z Wisłą nastała przerwa na reprezentację, a ja wystąpiłem w sparingu Polonii z Koroną. Ten mecz bardzo mi się udał. Poza tym wpływ na to miała również moja ciężka praca. Ja naprawdę starałem się na treningach ze wszystkich sił, dotrzymywałem kroku Marcinowi i rywalizowaliśmy jak równy z równym. Nie wiem, który z tych powodów był najważniejszy. Dla mnie istotne było jednak to, że w piątej kolejce wskoczyłem do bramki Polonii i stałem w niej już do końca rundy jesiennej. Dzięki temu moja forma była niezła, a dzięki niej trafiłem do Cracovii, której będę chciał pomóc w utrzymaniu.
- Odnoszę również wrażenie, że trener Szatałow, ściągając cię do Cracovii, zaufał ci jako bramkarzowi. Jakby nie było, czeka go - jako szkoleniowca - trudne zadanie odrobienia dziewięciu punktów straty do dwóch kolejnych drużyn. Aby mógł osiągnąć ten cel, będzie musiał postawić na zawodników, którym ufa i o których wie, że zwiększą wartość zespołu...
- Może tak być. Tej zimy przyszło jednak do Cracovii sporo piłkarzy i trener ufa każdemu z nich, jak również tym, którzy pozostali w tej drużynie. Pozostałym podziękował. Faktycznie ci, którzy będą walczyć wiosną o utrzymanie, muszą mieć pełne zaufanie szkoleniowca. Cieszę się, że trener Szatałow obdarzył mnie nim, ale to samo uczynił przecież w kierunku Wojtka Kaczmarka, ściągając go do „Pasów". Dlatego też nie jest powiedziane, że to akurat ja będę bronił. Wszystko wyjaśni rywalizacja.
- W niedzielę wystąpiłeś w sparingu z czeską Zbrojovką Brno i zachowałeś czyste konto...
- To było najważniejsze, zresztą takie były założenia na to spotkanie. Chcieliśmy skupić się przede wszystkim na grze defensywnej. Wiadomo, każdy oczekuje od nas strzelania bramek i wygrywania meczów, ale fundamentem, dzięki któremu można to osiągnąć jest jednak bronienie się. W niedzielę robiliśmy to całą drużyną, a gdy tylko nadawała się okazja, kontrowaliśmy. W tym spotkaniu zagraliśmy na zero z tyłu, ale to zasługa całego zespołu. Ja nie miałem zbyt dużo roboty, poza grą na przedpolu i sterowaniem drużyny. Mam nadzieję, że pomogłem.
- W pierwszej połowie meczu z Czechami defensywa „Pasów" składała się z pięciu zawodników, którzy przyszli zimą do klubu. To było zupełnie nowe zestawienie...
- Naprawdę? Nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. Na pewno brakuje jeszcze zgrania. Chodzi również o komunikację. Vule Trivunović, Bojan Puzigaća i Andraž Struna jeszcze nie nadążają za językiem polskim. Starają się jednak na bieżąco przyswajać najczęściej używane zwroty i coraz bardziej się w tym orientują. Zgranie przyjdzie, ale potrzeba wciąż trochę czasu. Do pierwszego meczu rundy wiosennej na pewno jednak zdążymy.
- W linii defensywnej wystąpiło wczoraj trzech piłkarzy z Bałkanów. Gdyby wywalczyli sobie miejsce w składzie, podobnie jak Miloš Kosanović, teoretycznie Cracovia mogłaby mieć obronę serbsko-słoweńsko-bośniacką. Może więc należy uczyć się nie polskiego, a któregoś z bośniackich języków?
- Nie przesadzajmy. Gdy byłem w Norwegii, uczyłem się norweskiego. Uważam, że jeżeli ktoś jedzie grać do danego kraju, to musi nauczyć się obowiązującego w nim języka. Miloš Kosanović zna już dobrze polski, Marian Jarabica również. To nie jest takie trudne. Myślę, że pozostali obcokrajowcy szybko nauczą się tych najważniejszych zwrotów, a wtedy będzie się grało dużo łatwiej, nawet przy międzynarodowej defensywie.
Rozmawiał Dariusz Guzik