Adam Marciniak: To jest sport dla prawdziwych facetów

- Nie boimy się ostrej walki. Im ostrzej, tym lepiej - nie ma najmniejszego problemu. Faktycznie, z Zawiszą mieliśmy mecz walki, ale uważam, że to jest sport dla prawdziwych facetów. Teraz, po wywalczeniu awansu do kolejnej rundy pucharu nie możemy się już doczekać kolejnego meczu - mówi obrońca Pasów, który udanie zadebiutował w sobotę w oficjalnym meczu Cracovii, asystując też przy bramce na 2:0.
- Można powiedzieć, że nareszcie rozpoczęliście sezon i chyba
stało się to w sposób, jaki mogliście sobie tylko wymarzyć.
- Wreszcie zagraliśmy mecz o stawkę. Po dwóch miesiącach ciężkiej pracy energia
aż z nas kipiała i cieszę się, że pokazaliśmy to na boisku wygrywając w
Bydgoszczy. Były momenty lepsze, były momenty gorsze - wiemy nad czym musimy
jeszcze pracować. Co cieszy, to właśnie zwycięstwo, awans i wielki charakter,
jaki pokazaliśmy. Szacunek dla wszystkich zawodników, którzy grali, dlatych, którzy
siedzieli na ławce, wszyscy byliśmy razem, wszyscy „żyliśmy tym meczem", który
przecież nie był łatwy, naprawdę. Zawłaszcza druga połowa obfitowała dla nas w
trudne momenty, ale każdy z nas pokazał, że ma wielkie „serducho do gry" i to
jest najważniejsza rzecz po tym meczu.
- Piątkowy nocny trening okazał się chyba pomocny w sobotę. Warto było po
kilkunastogodzinnej podróży wyjść na ten rozruch i na gierkę.
- Nie było z tym najmniejszego problemu. My jesteśmy przygotowani na wszystko i
zdawaliśmy sobie sprawę od początku, że ten trening ma być dla nas pomocą. Trenowaliśmy
w piątek o tak późnej porze, żeby mimo przeciwności przygotować się należycie
na sobotę. To była potrzebna jednostka treningowa i nawet gdybyśmy mieli ją
wykonać o trzy godziny później - zrobilibyśmy to. Myślę, że dzięki temu, że zapadła
decyzja, żeby trening jednak odbył się o godzinie 22:00 w piątek, następnego
dnia tak dobrze weszliśmy w mecz z Zawiszą.
- To nie był łatwy mecz, ale
kiedy Was się oglądało, to miało się nieodparte wrażenie, że przyjechaliście po
zwycięstwo na obiekt świetnego zespołu, jakim bez wątpienia jest Zawisza „jak
po swoje".
- Zgadza się, bo wierzymy w siebie i wiemy, na co nas stać. My do żadnej
drużyny nie przyjedziemy bladzi ze strachu - bez wątpienia, czy będzie to
Zawisza Bydgoszcz, czy - z całym szacunkiem dla tego klubu - Dolcan Ząbki. My
gramy „swoją piłkę" i z każdym będziemy tak grali, niezależnie od tego, czy
będzie to mecz u siebie, czy na wyjeździe. Musimy być pewni siebie, musimy być
konsekwentni w grze i jestem pewny, że z każdym meczem będzie jeszcze lepiej.
- Z Zawiszą zagraliście bardzo
konsekwentnie i nic nie było w stanie Was wytrącić z równowagi.
- Tak, przed meczem trener dużo nam mówił o tej konsekwencji: że musimy być
cierpliwi, żebyśmy się nie podpalali, żebyśmy mieli czyste głowy i grali „swoją
piłkę". Co by się nie działo, co by się nie zdarzyło na boisku, to my musimy
grać to, co sobie założyliśmy i co trenerzy nakreślili nam przed meczem. Tak
właśnie staraliśmy się robić.
- Na początku drugiej połowy Zawisza „przyostrzył"
trochę grę. To był przedsmak tego co czeka Was w pierwszej lidze.
- Jesteśmy na to gotowi, przygotowani w stu procentach i nie boimy się ostrej walki.
Im ostrzej, tym lepiej - nie ma najmniejszego problemu. Faktycznie, z Zawiszą
mieliśmy „mecz walki", ale uważam, że to jest sport dla prawdziwych facetów.
Teraz, po wywalczeniu awansu do kolejnej rundy pucharu nie możemy się już
doczekać kolejnego meczu - tym razem ligowego. Jestem pewien, że gdyby teraz
padł sygnał, że wychodzimy na kolejny mecz, to wszyscy którzy pojechali do
Bydgoszczy, jak również Ci, którzy zostali tym razem w Krakowie byliby gotowi
dojechać i grac kolejny mecz.
- Jesteś zadowolony ze swojego debiutu?
- To jest pytanie do trenera, ja nie będę sam siebie oceniał. Ja jestem
zadowolony ze zwycięstwa, z charakteru, jaki pokazaliśmy.
- Ale też już na samym początku przygody
z Cracovią spotkał Cię spory zaszczyt. Po zejściu z boiska kontuzjowanego
Sławomira Szeligi to Ty przejąłeś opaskę kapitańską.
- Jestem w radzie drużyny, więc to jest logiczne. Wprawdzie chciałem, żeby
to Miloš Kosanović przejął opaskę, ale
Bruno Żołądź powiedział, że to ja mam ją założyć - chyba trener wydał taką
komendę. Na pewno to dla mnie wielki zaszczyt, że już w debiucie w Cracovii zagrałem
z opaską kapitańską na ręku, dlatego też odpowiedzialność była jeszcze większa,
ale im większa odpowiedzialność, im większa presja - tym większa przyjemność.
Było mi bardzo miło i na pewno będę długo pamiętał ten debiut i te chwile,
które spędziłem na boisku jako kapitan.