Marcin Bojarski: Szanuję kibiców

  • Wywiady
04.05.2005
Marcin Bojarski: Szanuję kibiców
Marcin Bojarski w meczu z Lechem Poznań wystąpił po raz setny w I lidze.



- Z Lechem rozegrałeś setny mecz w ekstraklasie. Pamiętasz debiut?
- Pamiętam bardzo dobrze. Było to 10 lat temu, miałem 18 lat. Wszedłem na ostatnie 15 minut meczu Rakowa przeciwko GKS Katowice. Pełny stadion, prowadzimy 3:0. Wymarzony początek kariery. Omal nie zdobyłem swojego pierwszego gola, strzelałem z 15 metrów, ale Jojko obronił. To było nieprawdopodobne przeżycie. Byłem bardzo młody, miałem wielkie marzenia. Myślałem wówczas, że wszystko ułoży się lekko, łatwo i przyjemnie, ale życie trochę inaczej się potoczyło.

- Z tych meczów, które masz za sobą, co ci szczególnie zapadło w pamięci?
- Były różne momenty. W pamięć, ale od tej najgorszej strony, zapadł mecz w Radomsku. Teraz jak na to patrzę, to miałem więcej szczęścia niż rozumu. Ważny mecz o utrzymanie. Byłem w bardzo dobrej formie. Sędzia dał mi jedną żółtą kartkę, Później drugą, wcześniej nie zważał, że byłem poniewierany przez rywal. Nie wytrzymałem Za uderzenie sędziego dostałem rok dyskwalifikacji. To mogło zakończyć moją karierę. Pomógł mi Zbigniew Boniek. Skrócono mi karę. Ale były również niezwykle przyjemne chwile: derby z Wisłą mecze w GKS, w tym ten przeciwko Polonii, kiedy w ostatniej minucie strzeliłem bramkę dającą zwycięstwo i nasz ostatni mecz z Legią. Po drodze było mistrzostwo Polski wywalczone w barwach Legii. Zagrałem osiem spotkań. Medal jest, ale niedosyt pozostał, bo uważam, że mój wkład nie był wielki.

- Jak to się dzieje, że szybko zdobywasz sobie przychylność kibiców? Kibice Katowic pożegnali cię jesienią oklaskami, kiedy schodziłeś z boiska, kibice Legii również ciepło reagują na twoje nazwisko.
- Wychodzę z założenia, że w każdym meczu daję z siebie wszystko. Każdy z kibiców ciężko pracuje, tak jest teraz w całej Polsce, również na to żeby kupić sobie bilet i choćby po to, aby odreagować codzienne stresy na stadionie. Bilety nie są wcale takie tanie, jeżeli kibic idzie z rodziną to jest to spory wydatek i ma prawo oczekiwać od swoich zawodników zaangażowania i walki.
Szanuję kibiców. To trzeba powiedzieć wprost: gdyby nie oni, nie miałbym dla kogo pracować. Gra na pustym stadionie to koszmarny sen każdego piłkarza. Wychodzę z założenia, że kiedy jestem na boisku to mam zapieprzać i walczyć, bez względu na formę. Są różne czynniki, które wpływają na to, jak się prezentujemy podczas meczu. Kiepskie boisko, kłopoty życiowe, słaba forma, ale to mnie nie usprawiedliwia, by nie walczyć. Kibic wybaczy słabszą formę, jeśli zobaczy, że tyram. I myślę, że kibice w tych wszystkich miastach, gdzie wgrałem widzieli to i może za to mnie darzą sympatią.
Poza tym bardzo cieszę się z każdej zdobytej bramki. Spotkałem się z zarzutami, że w każdym klubie po strzeleniu bramki całowałem logo klubu, zarzucano mi nawet, że nie jestem przywiązany do jednych barw. Ale zawsze robiłem to pod wpływem emocji. I robię to z szacunku dla barw, ponieważ z klubem w którym gram bardzo mocno się identyfikuję. Takie jest życie piłkarza, raz jest tu, raz gdzie indziej. Ale to nie znaczy, że jestem obojętny i nie wiążę się emocjonalnie z ludźmi, którzy ten klub kochają. Kiedy schodziłem podczas meczu z Katowicami z boiska i mnie kibice ciepło żegnali łza się zakręciła. Pamiętali o mnie.

- 10 lat i sto meczów w lidze. Dużo to czy mało?
- Tych spotkań mogło by być więcej, ale około czterech lat spędziłem w II lidze. Nie żałuję tego czasu. Odniosłem znaczące sukcesy. Z GKS i Cracovią awansowałem do I ligi. Tam nabrałem doświadczenia. Patrzę na moich młodszych kolegów, którzy bardzo przeżywają każdy mecz, a moje doświadczenia powoduje, że bardziej radzę sobie ze stresem. Wiem jak się ustawić na tym boisku, lepiej przewiduję rozwój wydarzeń itd. Poza tym wypracowałem swój sposób koncentracji. Przed meczem nie ma miejsca na żarty, jest pełne skupienie wyciszam się, a w duchu podczas rozgrzewki odmawiam swoją własną modlitwę.

- Po zdobyciu bramki w meczu z Legią cała piłkarska Polska mogła zobaczyć podziękowania dla Papieża. To nie jest powszechne zachowanie, aby młody człowiek z dumą obnosił się ze swoją wiarą.
- Jestem „Medalikiem” z Częstochowy, tak nas nazywają w Polsce i jestem człowiekiem religijnym. Tak zostałem wychowany. A moje życie utwierdziło mnie w wierze. Odczuwam, że opatrzność mi pomaga w różnych sytuacjach życiowych. To podziękowanie na koszulce zaplanowałem kilka dni przed meczem z Legią. Postanowiłem, że jeśli strzelę bramkę ludzi na stadionie i przed telewizorami to zobaczą. W tym podziękowaniu nie zawarłem tylko siebie, ale nas wszystkich, bo mamy za co papieżowi dziękować jako naród W 94 minucie ta sytuacja, kiedy Boruc wybija tak niefortunnie piłkę i jest mi dane pokazać tę koszulkę. Wiele było takich wydarzeń w moim życiu kiedy odczułem, że nade mną czuwa Bóg. Nie wierzę w przypadek, wierzę w boską opiekę.

- Podczas Mszy Pojednania miałeś łzy w oczach. Jesteś zwolennikiem zakopania topora wojennego między kibicami?
- Chciałbym, żeby kibice się szanowali. Nie muszą się kochać, ale niech nie leje się krew! Wiem, co mówię. Sam jako nastolatek byłem szalikowcem. Jeździłem na mecze, znam zadymy. W bójkach nie uczestniczyłem, ale zdarzało się leżeć w pociągu na podłodze, bo oknami na przestrzał przelatywały kamienie. Na pewno nie da się, żeby było tak, że kibice różnych klubów siądą obok siebie w jednym rzędzie. Chodzi raczej o to, aby młodzi ludzie nie zamykali sobie drogi życiowej. Żeby nie ginęli, co jest tragedią, a sprawcy nie kończyli młodego życia trafiając do więzienia. Bo to jest koniec ich życia. To straszne.

- Czy Marcin Bojarski zmienia się w domu, czy jest takim samym człowiekiem jak na boisku?
- To pytanie bardziej do mojej żony. Ale myślę, że w domu jestem bardzo podobny do tego Bojarskiego z boiska. Mówię to, co myślę. I to czasem boli. Potrafię zrobić głupotę. Jestem impulsywny i nerwowy.

- Masz czas na inne sprawy niż piłka?
- Piłka to całe moje życie. Niewiele czasu pozostaje na inne rzeczy. Ale najważniejsza jest rodzina. Mamy trzyletniego syna. Uwielbiam z nim spędzać wolny czas. Przypomina mi się moje dzieciństwo. Zastanawiam się jak go wychowywać w tych trudnych czasach, gdzie pokus nie brakuje. Zastanawiam się również jak go wprowadzać w życie. Trzy lata niby nie wiele, ale to już jest ukształtowany człowiek. Poza tym marzę o podróżach. Chciałbym zobaczyć świat. Mogę to robić tylko w przerwie między rundami, więc tego czasu jest niewiele, zatem na razie staram się poznawać Europę.

- Jesteś już ponad rok w Cracovii. Wżyłeś się w Kraków?
- Mieszkam w Krakowie. Poza Radomskiem, do którego miałem z Częstochowy 30 kilometrów zawsze mieszkałem w mieście, gdzie grałem. Ja musze mieć rodzinę na miejscu, bez rodziny byłoby bardzo ciężko. Mam tu niewielkie mieszkanie. Powoli je urządzam. Nie mam nigdy problemów z aklimatyzacją.

- Czy żona jest twoim kibicem?
- Kiedy poznałem Izabelę niewiele wiedziała o piłce. Teraz mogę powiedzieć, że zna się świetnie. Jest moim kibicem i pierwszym krytykiem moich poczynań na boisku. Swoją drogą, to ładna obserwacja, kiedy widzi się jak ludzie, którzy nie interesowali się futbolem zaczynają w niego wchodzić, on ich wciąga i zostają mu wierni.

Rozmawiał: Mariusz Surosz

CRACOVIA TO RÓWNIEŻ