Janusz Filipiak: Chciałem jechać do Bydgoszczy

- Jestem w piłce dziesiąty rok i mam różne doświadczenia, ale jestem optymistą i wierzę w tą drużynę. Będziemy starali się podtrzymać tą bardzo dobrą atmosferę, tak aby wśród piłkarzy nie wystąpiły niesnaski, co często może powodować słabszą grę - mówi prezes Cracovii.
- Sezon w końcu się rozpoczyna...
- W sobotę czeka nas mecz z Zawiszą, który to mecz jest dla
nas ważny z wielu powodów. Przed sezonem są duże nadzieje i
powiedziałem o tym piłkarzom. Klub zrobił duży wysiłek
organizacyjny, aby pozyskać nowych, dobrych piłkarzy. Obecnie ocena
potencjału tej drużyny jest wysoka, a więc poprosiłem zawodników
o dobrą grę i o mobilizację. Zaczęliśmy rozmawiać o schemacie
premiowania w tym sezonie. W tej chwili zarząd jeszcze nad tym
pracuje. Chcielibyśmy uniknąć sytuacji, gdy będą wysokie premie,
a zespół skończy na przykład na ósmym miejscu. Cel,
jaki został postawiony przez drużyną, czyli pierwsze, bądź
drugie miejsce ma wyzwolić ambicję u piłkarzy. Jeśli ten cel
zostanie spełniony, to premie będą wysokie, natomiast jeśli
zespół wyląduje gdzieś dalej, to zarząd nie widzi powodów,
by te premie płacić. Zostało to przyjęte ze zrozumieniem przez
piłkarzy.
- Czy Cracovia Pana zdaniem jest faworytem w walce o awans?
- Jestem w piłce dziesiąty rok i mam różne doświadczenia,
ale jestem optymistą i wierzę w tą drużynę. Będziemy starali
się podtrzymać tą bardzo dobrą atmosferę, tak aby wśród
piłkarzy nie wystąpiły niesnaski, co często może powodować
słabszą grę.
-
W letniej przerwie wielu zawodników odeszło, ale jeden z nich
może wrócić do Cracovii. Mowa o Janie Hošek.
-
Tak, rozmawiamy na temat Hoška i on też po
przemyśleniu sprawy chce do nas wrócić. Tyle tylko, że
zawodnik nabawił się w ubiegłym tygodniu kontuzji, a strona czeska
oczekuje za niego nadal bardzo wysokich pieniędzy. Wszyscy wiedzą,
że po Euro takich pieniędzy nikt nie płaci, a tym bardziej, gdy
zawodnik jest kontuzjowany i musi do nas przejść na leczenie. Mówi
się w tym kontekście o dwóch miesiącach rehabilitacji zanim
Hošek mógłby dojść do formy, więc dla nas jest to
inwestycja i to Czesi muszą zrozumieć. Negocjacje w tej sprawie
trwają.
- Wciąż
nierozwiązanym problemem jest osoba Saidiego Ntibazonkizy. Ten
piłkarz wciąż nie może rozstać się z Cracovią, a mimo to nie
pali się do gry w barwach Pasów.
- Tutaj sprawa
jest o tyle prosta, że zawodnik ten jest kontuzjowany, a zatem mamy
bardzo małe szanse pozbycia się zawodnika, który musi
przejść operację i dochodzić do siebie. Ze strony Lecha była
duża chęć, by kupić Ntibazonkizę - nawet kontuzjowanego -
ale po namyśle zdecydowali się, że to my go mamy najpierw
wyleczyć. W tej sytuacji trudno mieć pretensje do kogokolwiek -
piłkarz w tej chwili współpracuje z nami, żeby być znów
zdolnym do gry, a także żeby jego transfer przyniósł jakąś
korzyść finansową.
- Jak opisałby
Pan swoją obecną rolę w rozmowach transferowych?
- Moja rola jest
zawsze ta sama, czyli budżet - określenie tego, czy stać nas na
danego zawodnika, czy nie. Jeśli chodzi na przykład o Łukasza
Zejdlera, to na początku warunki zaproponowane przez jego menagera
były nierealne i wtedy się zirytowałem. Doszliśmy jednak do
momentu, w którym owe warunki się urealniły i wtedy
pozyskaliśmy Zejdlera. To był typowy przykład mojej roli:
powiedzenie, że nie będziemy płacić pieniędzy, które w
tej chwili już w piłce polskiej nie funkcjonują. Z drugiej strony
przy transferach jest jeszcze trener, który oczywiście chce
mieć jak najwięcej dobrych zawodników. Myślę, że jeśli w
pierwszych meczach wszystko zaskoczy, to będzie bardzo dobrze.
- W pucharze
Cracovia zagra w sobotę z klubem, reprezentującym Pana rodzinne
miasto - Bydgoszcz. Nie miał Pan ochoty wybrać się na ten mecz?
- Bardzo chciałem
jechać do Bydgoszczy, na ładny obiekt Zawiszy. To wprawdzie stadion
lekkoatletyczny, a nie typowo piłkarski, ale prezentuje się
okazane. Chciałem obejrzeć ten mecz, ale niestety, nie udało mi
się znaleźć wolnych dwóch dni.