Jędrzej Kędziora: Jedziemy na tym samym wózku
26.07.2010

<i>- Cieszy mnie to, że jeszcze nie miałem takiego treningu, by mobilizować któregoś z bramkarzy. Udało mi się trafić na bardzo ambitnych ludzi, którzy chcą pracować. Zajęcia z nimi to czysta przyjemność</i> - przyznaje trener bramkarzy „Pasów”, Jędrzej Kędziora.
- Wydaje się, że bardzo szybko złapał trener wspólny język z bramkarzami „Pasów”…
- Myślę, że tak. Fajnie się dogadujemy, wykonujemy wszystko to, co zaplanowałem i po rozmowach z nimi wiem, że raczej nie narzekają. Ale czy dobrze pracujemy pod względem ilościowym i jakościowym? Okaże się za trzy tygodnie, gdy wystartuje liga.
- Dwóch z nich – Marcina Cabaja i Łukasza Merdę – znał pan z telewizji. Czy teraz, gdy pracuje pan z nimi, czymś zaskoczyli? Na plus, bądź też na minus?
- Znam jednego i drugiego, choć Marcina nieco bardziej, bo gra dłużej w Ekstraklasie. A czy coś mnie u nich zaskoczyło? Chyba nie. Obu odbieram bardzo pozytywnie i obaj mają predyspozycje ku temu, aby grać na wysokim poziomie. Tego jestem pewien.
- Do nich dołącza młody Miloš Budaković. Gdy brał udział w testach Cracovii, to od pana zależało to, czy zostanie w drużynie…
- Przyjechałem do Krakowa, zobaczyłem go w akcji i uznałem, że ma dobrą bazę wyjściową. Wiedziałem, że wcześniej właściwie nie funkcjonował w seniorskiej piłce, niedawno skończył dopiero dziewiętnaście lat. To może być dla niego przeskok, ale radzi sobie i prezentuje się fajnie, szczególnie w meczach. Na treningach również, choć widać, że są one dla niego ciężkie. Z takimi zajęciami jeszcze się nie spotkał, więc trzeba się z nim obchodzić bardzo ostrożnie. W meczu z AGOVV prezentował się ciekawie i zawodnicy czuli, że za nimi stoi ktoś, kto jest pewnym punktem.
- Po tym meczu trener Ulatowski tak powiedział o jego grze: „Jestem pozytywnie zaskoczony i cieszę się, że naciska na Marcina Cabaja i Łukasza Merdę”…
- To właśnie ma być taki model. Dwóch doświadczonych, ogranych bramkarzy i trzeci, który jest młody, ambitny i który napiera na pozostałą dwójkę. On teraz dostaje szkołę życia, wszedł w treningi z doświadczonymi zawodnikami. Piłkarze z Bałkanów zawsze mieli charakter i liczę, że Miloš poradzi sobie z tym i że nie pęknie. Najważniejsze dla młodych graczy jest to, by weszli w drużynę dobrymi występami. Wtedy zespół szybko zaakceptuje takiego zawodnika. Cieszy mnie to, że jeszcze nie miałem takiego treningu, by mobilizować któregoś z bramkarzy. Udało mi się trafić na bardzo ambitnych ludzi, którzy chcą pracować. Zajęcia z nimi to czysta przyjemność.
- Zdają sobie sprawę, o co walczą…
- Oczywiście. Wiedzą, jaka jest specyfika tej pozycji. Zawodnik z pola ma więcej szans na grę, nawet gdy jest rezerwowym, przy bramkarzach wygląda to nieco inaczej. Muszą być na to przygotowani, tu nie ma miejsca na sentymenty. Ktoś wygrywa rywalizację, gra, ale dwóch pozostałych musi mu pomagać. Jeżeli będą przeszkadzali, to ja nie chcę pracować z takimi ludźmi. Jedziemy na tym samym wózku i musimy się wspierać. Ja też nigdy nie miałem tak, że ktoś grał u mnie, bo go lubiłem. Nie. Liczy się dyspozycja, praca, zaangażowanie, charakter i wiele innych czynników. Na razie wszystko przebiega dobrze, chłopaki zdrowo rywalizują i oby tak było dalej.
- Jaką politykę uprawia pan przy wyborze bramkarza do gry? Pozycja nr 1 jest wyrazista, czy może płynna?
- Na pewno nie ma czegoś takiego, jak bramkarz nr 1, nr 2 i nr 3. Jest ten, który broni, bo jest w najlepszej dyspozycji. Decyduje forma. Tylko i wyłącznie. Jeżeli ktoś wskoczy do bramki, spisuje się dobrze i jest pewnym punktem, to gra. Nie mam szablonu, nie mam zasady, nie przypisuję bramkarzowi numerów. Nie może być też jednak tak, że jeden broni, spisuje się dobrze i nagle siada na ławce, a za tydzień znowu gra i jest ogłupiały, bo nie wie, o co chodzi.
- Od kogo zależała będzie odsada bramki Cracovii? Od pana, czy od trenera Ulatowskiego?
- Do tej pory było tak, że Rafał (Ulatowski - przyp.) zawsze pytał się mnie, jak ja to widzę. Jeszcze nigdy w naszej współpracy nie spotkałem się z tym, że ja sugeruję bramkarza X, a trener robi coś zupełnie innego. Z reguły mamy to samo zdanie i myślimy podobnie.
- Ciąży na panu duża odpowiedzialność…
- Dokładnie, taka jest nasza rola. Gdziekolwiek by się nie pracowało, trzeba podejmować decyzje. Do tej pory udawało mi się wybierać dobrze i mam nadzieję, że teraz też tak będzie. Nie oszukujmy się, bramkarz to bardzo ważna pozycja i nie przez przypadek mówi się w światku piłkarskim: „pokaż mi, jakiego masz bramkarza, a powiem ci, jaki masz zespół”. W dzisiejszej piłce zespół bez bramkarza właściwie nie istnieje. Czasy „dobra, stracimy trzy gole, ale strzelimy cztery” już minęły i raczej nie wrócą. Dlatego bardzo ważna u bramkarzy jest też sama psychika. Umiejętności umiejętnościami, ale przychodzi mecz i bez „mocnej głowy” nie zdziała się zbyt wiele.
- Czy któryś z tej trójki już teraz wyrasta na podstawowego bramkarza? Czy czymś wyróżnia się od pozostałych?
- Każdy czymś się wyróżnia i każdy jest inny. Jeżeli chodzi o mnie, to każdy z tej trójki może grać. Już teraz. Jedynym mankamentem Miloša jest to, że on nigdy w czymś takim nie funkcjonował, ale ma wszelkie predyspozycje ku temu, żeby grać. Jeżeli byłaby jakaś sytuacja, która wymagałaby jego udziału w meczu, to myślę, żeby sobie poradził.
- Czy w takim razie można już teraz wysnuć tezę, że Cracovia ma obecnie trzech równorzędnych bramkarzy?
- Do tego dążymy, ale chyba jeszcze jest za wcześnie, by stawiać sprawę w ten sposób. To zależy jeszcze od tego, co mamy na myśli mówiąc „równorzędni”. Każdy z tych bramkarzy jest inny i nigdy nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jaki mecz zagra dany golkiper. Moim zadaniem jest to, by było dwóch pewniaków i trzeci, który się uczy, ale który jednocześnie jest gotowy do tego, aby wskoczyć do składu. On nie musi od razu grać, może najpierw usiąść na ławce, a wtedy przecież – gdy wydarzy się coś nieplanowanego – jest możliwość wejścia na boisko. Bo życie pokazuje, że możesz być nawet i trzecim bramkarzem, nagle przytrafia się sytuacja losowa, wskakujesz do bramki, grasz dobrze i już nie oddajesz miejsca. Każdy musi być gotowy i myślę, że teraz w Cracovii tak właśnie jest.
- Bramkarz to też specyficzna pozycja z jednego względu – tu błędy widać jak na tacy…
- Większe, czy mniejsze błędy będą się zdarzały, ale o nich trzeba jak najszybciej zapomnieć. Jeżeli one zostaną w głowie, to problem będzie się nawarstwiał. Życie toczy się dalej i tamto trzeba wyrzucić, nie przejmować się. To jest rola trenerów, a w szczególności moja, bo przebywam z tymi chłopakami najwięcej. W głowach musi być luz.
- Potrafi pan dotrzeć do bramkarzy?
- Sam byłem kiedyś bramkarzem, więc z doświadczenia wiem, jak to jest. Sam to przeżywałem i nie da się tego uniknąć. Dużo rozmawiam z chłopakami i staram się nie wracać do rzeczy złych. Nie ma sensu wspominać, czy wracać do przeszłości, bo tej już nie zmienimy. Trzeba patrzeć do przodu. Ale bramkarz też musi być po częśći trenerem dla samego siebie, też musi wiedzieć, kiedy może więcej, a kiedy powinien przystopować. Nie mam rentgena, dlatego też dialog jest niezwykle ważny. Trener bramkarzy ma być z jednej strony kolegą, ale z drugiej autorytetem.
- Zauważyłem, że ma pan talent do rozładowywania napięcia, do rzucenia żartem, czasem nawet jednym słowem, z którego śmieją się wszyscy. Bramkarze „Pasów” poznali się już na tym?
- Tak. Wydaje mi się, że tak trzeba działać. Cieszy mnie to, że dogadujemy się, że słuchają mnie, ale i ja słucham ich. Musi być jednak równowaga – zbyt dużo powagi, czy zbyt dużo żartów może źle wpłynąć. Trzeba wiedzieć, kiedy jest czas na śmiech, kiedy na powagę. Nie można przekroczyć określonej granicy, bo wtedy praca nie będzie efektywna. Cytując klasyków: „liga zweryfikuje wszystko” (śmiech).
Rozmawiał Dariusz Guzik
- Myślę, że tak. Fajnie się dogadujemy, wykonujemy wszystko to, co zaplanowałem i po rozmowach z nimi wiem, że raczej nie narzekają. Ale czy dobrze pracujemy pod względem ilościowym i jakościowym? Okaże się za trzy tygodnie, gdy wystartuje liga.
- Dwóch z nich – Marcina Cabaja i Łukasza Merdę – znał pan z telewizji. Czy teraz, gdy pracuje pan z nimi, czymś zaskoczyli? Na plus, bądź też na minus?
- Znam jednego i drugiego, choć Marcina nieco bardziej, bo gra dłużej w Ekstraklasie. A czy coś mnie u nich zaskoczyło? Chyba nie. Obu odbieram bardzo pozytywnie i obaj mają predyspozycje ku temu, aby grać na wysokim poziomie. Tego jestem pewien.
- Do nich dołącza młody Miloš Budaković. Gdy brał udział w testach Cracovii, to od pana zależało to, czy zostanie w drużynie…
- Przyjechałem do Krakowa, zobaczyłem go w akcji i uznałem, że ma dobrą bazę wyjściową. Wiedziałem, że wcześniej właściwie nie funkcjonował w seniorskiej piłce, niedawno skończył dopiero dziewiętnaście lat. To może być dla niego przeskok, ale radzi sobie i prezentuje się fajnie, szczególnie w meczach. Na treningach również, choć widać, że są one dla niego ciężkie. Z takimi zajęciami jeszcze się nie spotkał, więc trzeba się z nim obchodzić bardzo ostrożnie. W meczu z AGOVV prezentował się ciekawie i zawodnicy czuli, że za nimi stoi ktoś, kto jest pewnym punktem.
- Po tym meczu trener Ulatowski tak powiedział o jego grze: „Jestem pozytywnie zaskoczony i cieszę się, że naciska na Marcina Cabaja i Łukasza Merdę”…
- To właśnie ma być taki model. Dwóch doświadczonych, ogranych bramkarzy i trzeci, który jest młody, ambitny i który napiera na pozostałą dwójkę. On teraz dostaje szkołę życia, wszedł w treningi z doświadczonymi zawodnikami. Piłkarze z Bałkanów zawsze mieli charakter i liczę, że Miloš poradzi sobie z tym i że nie pęknie. Najważniejsze dla młodych graczy jest to, by weszli w drużynę dobrymi występami. Wtedy zespół szybko zaakceptuje takiego zawodnika. Cieszy mnie to, że jeszcze nie miałem takiego treningu, by mobilizować któregoś z bramkarzy. Udało mi się trafić na bardzo ambitnych ludzi, którzy chcą pracować. Zajęcia z nimi to czysta przyjemność.
- Zdają sobie sprawę, o co walczą…
- Oczywiście. Wiedzą, jaka jest specyfika tej pozycji. Zawodnik z pola ma więcej szans na grę, nawet gdy jest rezerwowym, przy bramkarzach wygląda to nieco inaczej. Muszą być na to przygotowani, tu nie ma miejsca na sentymenty. Ktoś wygrywa rywalizację, gra, ale dwóch pozostałych musi mu pomagać. Jeżeli będą przeszkadzali, to ja nie chcę pracować z takimi ludźmi. Jedziemy na tym samym wózku i musimy się wspierać. Ja też nigdy nie miałem tak, że ktoś grał u mnie, bo go lubiłem. Nie. Liczy się dyspozycja, praca, zaangażowanie, charakter i wiele innych czynników. Na razie wszystko przebiega dobrze, chłopaki zdrowo rywalizują i oby tak było dalej.
- Jaką politykę uprawia pan przy wyborze bramkarza do gry? Pozycja nr 1 jest wyrazista, czy może płynna?
- Na pewno nie ma czegoś takiego, jak bramkarz nr 1, nr 2 i nr 3. Jest ten, który broni, bo jest w najlepszej dyspozycji. Decyduje forma. Tylko i wyłącznie. Jeżeli ktoś wskoczy do bramki, spisuje się dobrze i jest pewnym punktem, to gra. Nie mam szablonu, nie mam zasady, nie przypisuję bramkarzowi numerów. Nie może być też jednak tak, że jeden broni, spisuje się dobrze i nagle siada na ławce, a za tydzień znowu gra i jest ogłupiały, bo nie wie, o co chodzi.
- Od kogo zależała będzie odsada bramki Cracovii? Od pana, czy od trenera Ulatowskiego?
- Do tej pory było tak, że Rafał (Ulatowski - przyp.) zawsze pytał się mnie, jak ja to widzę. Jeszcze nigdy w naszej współpracy nie spotkałem się z tym, że ja sugeruję bramkarza X, a trener robi coś zupełnie innego. Z reguły mamy to samo zdanie i myślimy podobnie.
- Ciąży na panu duża odpowiedzialność…
- Dokładnie, taka jest nasza rola. Gdziekolwiek by się nie pracowało, trzeba podejmować decyzje. Do tej pory udawało mi się wybierać dobrze i mam nadzieję, że teraz też tak będzie. Nie oszukujmy się, bramkarz to bardzo ważna pozycja i nie przez przypadek mówi się w światku piłkarskim: „pokaż mi, jakiego masz bramkarza, a powiem ci, jaki masz zespół”. W dzisiejszej piłce zespół bez bramkarza właściwie nie istnieje. Czasy „dobra, stracimy trzy gole, ale strzelimy cztery” już minęły i raczej nie wrócą. Dlatego bardzo ważna u bramkarzy jest też sama psychika. Umiejętności umiejętnościami, ale przychodzi mecz i bez „mocnej głowy” nie zdziała się zbyt wiele.
- Czy któryś z tej trójki już teraz wyrasta na podstawowego bramkarza? Czy czymś wyróżnia się od pozostałych?
- Każdy czymś się wyróżnia i każdy jest inny. Jeżeli chodzi o mnie, to każdy z tej trójki może grać. Już teraz. Jedynym mankamentem Miloša jest to, że on nigdy w czymś takim nie funkcjonował, ale ma wszelkie predyspozycje ku temu, żeby grać. Jeżeli byłaby jakaś sytuacja, która wymagałaby jego udziału w meczu, to myślę, żeby sobie poradził.
- Czy w takim razie można już teraz wysnuć tezę, że Cracovia ma obecnie trzech równorzędnych bramkarzy?
- Do tego dążymy, ale chyba jeszcze jest za wcześnie, by stawiać sprawę w ten sposób. To zależy jeszcze od tego, co mamy na myśli mówiąc „równorzędni”. Każdy z tych bramkarzy jest inny i nigdy nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jaki mecz zagra dany golkiper. Moim zadaniem jest to, by było dwóch pewniaków i trzeci, który się uczy, ale który jednocześnie jest gotowy do tego, aby wskoczyć do składu. On nie musi od razu grać, może najpierw usiąść na ławce, a wtedy przecież – gdy wydarzy się coś nieplanowanego – jest możliwość wejścia na boisko. Bo życie pokazuje, że możesz być nawet i trzecim bramkarzem, nagle przytrafia się sytuacja losowa, wskakujesz do bramki, grasz dobrze i już nie oddajesz miejsca. Każdy musi być gotowy i myślę, że teraz w Cracovii tak właśnie jest.
- Bramkarz to też specyficzna pozycja z jednego względu – tu błędy widać jak na tacy…
- Większe, czy mniejsze błędy będą się zdarzały, ale o nich trzeba jak najszybciej zapomnieć. Jeżeli one zostaną w głowie, to problem będzie się nawarstwiał. Życie toczy się dalej i tamto trzeba wyrzucić, nie przejmować się. To jest rola trenerów, a w szczególności moja, bo przebywam z tymi chłopakami najwięcej. W głowach musi być luz.
- Potrafi pan dotrzeć do bramkarzy?
- Sam byłem kiedyś bramkarzem, więc z doświadczenia wiem, jak to jest. Sam to przeżywałem i nie da się tego uniknąć. Dużo rozmawiam z chłopakami i staram się nie wracać do rzeczy złych. Nie ma sensu wspominać, czy wracać do przeszłości, bo tej już nie zmienimy. Trzeba patrzeć do przodu. Ale bramkarz też musi być po częśći trenerem dla samego siebie, też musi wiedzieć, kiedy może więcej, a kiedy powinien przystopować. Nie mam rentgena, dlatego też dialog jest niezwykle ważny. Trener bramkarzy ma być z jednej strony kolegą, ale z drugiej autorytetem.
- Zauważyłem, że ma pan talent do rozładowywania napięcia, do rzucenia żartem, czasem nawet jednym słowem, z którego śmieją się wszyscy. Bramkarze „Pasów” poznali się już na tym?
- Tak. Wydaje mi się, że tak trzeba działać. Cieszy mnie to, że dogadujemy się, że słuchają mnie, ale i ja słucham ich. Musi być jednak równowaga – zbyt dużo powagi, czy zbyt dużo żartów może źle wpłynąć. Trzeba wiedzieć, kiedy jest czas na śmiech, kiedy na powagę. Nie można przekroczyć określonej granicy, bo wtedy praca nie będzie efektywna. Cytując klasyków: „liga zweryfikuje wszystko” (śmiech).
Rozmawiał Dariusz Guzik