Jurij Szatałow: Chcieliśmy zrobić wyjątek
- Gdybym nie wierzył w to, że można utrzymać Cracovię w Ekstraklasie, nie przychodziłbym do klubu, nie podjąłbym rękawic. Emocje były cały czas - od pierwszego dnia pracy do ostatniego meczu w sezonie. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale próbowałem zarazić wszystkich swoją wiarą i myślę, że to mi się udało - mówi w ekskluzywnym wywiadzie trener Jurij Szatałow.
- Przyjemnie jest spędzać urlop ze świadomością, że jest się trenerem drużyny z Ekstraklasy?
- Urlop? O żadnym urlopie nie ma teraz mowy. Trzeba ciężko pracować z myślą o nowym sezonie.
- Kiedy dotarło do pana, że Cracovia już na sto procent nie spadnie z ligi?
- Jeszcze podczas trwania meczu w Bełchatowie. Dochodziły do nas informacje ze stadionów z Warszawy i Wrocławia i wiedzieliśmy, że Polonia Bytom i Arka Gdynia przegrywają wysoko. Co ciekawe, gdy dotarła informacja, że Śląsk strzelił gola Arce, my od razu straciliśmy bramkę (uśmiech). To leżało trochę w głowach zawodników, choć my też mieliśmy swoje okazje w tym spotkaniu - sytuacje sam na sam, strzały w słupek i poprzeczkę. Nie mogliśmy się wstrzelić.
- Po końcowym gwizdku nie było złości, że przegraliście w Bełchatowie?
- Przeważała radość z utrzymania. To był nasz najważniejszy cel, a to czy w ostatnim meczu zremisowaliśmy, czy przegraliśmy już nie było takie ważne. Mimo to chciało się wygrać w Bełchatowie.
- Po meczu powiedział pan, że nie jest cudotwórcą. Jak w takim razie można opisać pana w kontekście kilkumiesięcznej pracy w Cracovii?
- Jestem normalnym facetem, który ma do zrobienia swoją pracę i ją wykonuje. Nie ma ze mnie żadnego cudotwórcy. Na nasz sukces nałożyła się praca wszystkich - piłkarzy, sztabu szkoleniowego, ale i pracowników klubu. Każdy dołożył swoją cegiełkę do tego, by utrzymać zespół w lidze. Nie wszystko zależało wyłącznie ode mnie.
- Aby osiągnąć cel, musiał pan dysponować w drużynie odpowiednim materiałem piłkarskim...
- Końcowy sukces nie zależy od jednego człowieka - trenera, czy napastnika, ale jest osiągnięciem całego zespołu. Bardzo ważna jest zgrana grupa ludzi, która ma wspólny cel i dąży do jego osiągnięcia. Pomagaliśmy sobie nawzajem, byliśmy razem na dobre i złe, dlatego też nasz sukces stał się faktem.
- Wiara w utrzymanie towarzyszyła panu od samego początku pracy w Cracovii? Gdy przychodził pan do klubu, zespół miał na swoim koncie zaledwie cztery punkty i wyraźnie odstawał od reszty stawki...
- Gdybym nie wierzył w to, że można utrzymać Cracovię w Ekstraklasie, nie przychodziłbym do klubu, nie podjąłbym rękawic. Emocje były cały czas - od pierwszego dnia pracy do ostatniego meczu w sezonie. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale próbowałem zarazić wszystkich swoją wiarą i myślę, że to mi się udało.
- No właśnie. Mówił pan, że nie jest psychologiem, ale wydaje mi się, że ma pan pewne umiejętności z zakresu tej nauki. Potrafił pan dotrzeć do zawodników, sprawić, by podnieśli się z kolan i uwierzyli w powodzenie...
- Sam siebie nie będę oceniał, bo byłoby to niesympatyczne, ale starałem się w pewien sposób przekonać wszystkich, że ten cel - na początku odległy - jest osiągalny. Ktoś mówił, że jeszcze nigdy nie zdarzyło się tak, by zespół z tak małym dorobkiem punktowym po rundzie jesiennej utrzymał się w lidze. My jednak chcieliśmy udowodnić, że wcale nie musi tak być. Chcieliśmy zrobić wyjątek i to nam się udało.
- Czy ostatni mecz rundy jesiennej z GKS-em Bełchatów można uznać za pewien przełom w zespole? Przegrywaliście 0:2, ale w końcówce meczu zdołaliście podnieść się z kolan, strzelić trzy gole i wygrać 3:2...
- Na pewno po tym meczu był jakiś impuls, ale nie można przesądzać, że on dał nam utrzymanie. Bo mogliśmy przykładowo przegrać to spotkanie, ale wiosną wygrać z Arką Gdynia.
- Ale czy ten pamiętny pojedynek z GKS-em nie był pewnym symbolem walki do końca?
- W tym kontekście na pewno tak. Pokazaliśmy, że w każdej sytuacji można wyjść obronną ręką i że trzeba walczyć, póki są na to szanse.
- W rundzie wiosennej Cracovia zdobyła aż dwadzieścia jeden punkt. Okres przygotowawczy można zatem zaliczyć do udanych?
- Teoretycznie tak. Teraz możemy mówić, że wszystko zostało dobrze wykonane, bo cel, który sobie postawiliśmy, został osiągnięty. Na świecie nie ma jednak takiego człowieka, który nie popełniałby błędów. Teraz przyszła taka chwila, w której będę mógł usiąść i poszukać tych błędów, które są moim autorstwem - czy to w planach przygotowawczych, czy przy doborze rywali w sparingach, czy jeszcze w innych kwestiach. Chodzi o to, by podobne pomyłki nie powtarzały się w przyszłości. Zacznę od siebie, bo jeżeli ktoś szuka ich w swoich decyzjach, to potem jest bardziej obiektywny w stosunku do innych.
- Piętą Achillesową Cracovii w zakończonym sezonie były mecze wyjazdowe. Co zrobić, by w kolejnych rozgrywkach drużyna zdobywała punkty także na obcych stadionach?
- Z pewnością potrzebujemy jeszcze dwóch, trzech piłkarzy, którzy nie mają tremy w spotkaniach wyjazdowych. Bo moja obiektywna ocena jako trenera jest taka, że jest kilku piłkarzy w naszym zespole, którzy inaczej grają u siebie, a inaczej na obcych boiskach. Nie chcę wymieniać nazwisk. Trzeba jednak pozyskać bardziej odpornych psychicznie zawodników, którzy będą prezentować się dobrze również na wyjazdach.
- O jakich pozycjach na boisku mówimy? Zapewne o napastniku...
- Na pewno naszym minusem w rundzie wiosennej było to, że nie mieliśmy takiego łowcy bramek, który wykańczałby z premedytacją akcje zespołu. Te gole rozłożyły się jednak na całą drużynę, która ciężko pracowała, by pokonywać bramkarzy rywali. Jeżeli z kolei chodzi o wzmocnienia drużyny, to o wszystkim poinformujemy we właściwym czasie.
- Czy podczas rundy wiosennej były momenty, które zniechęcały pana do dalszej pracy z zespołem?
- Nie było żadnego zniechęcenia, nie było nawet zwątpienia. Były za to chwile zastanowienia po meczu z Zagłębiem Lubin, w którym zagraliśmy dość niemrawo i słabo. W pewnym momencie zabrakło nam nawet motoryki, gdy cały zespół trochę „siadł". Trzeba było się wtedy zastanowić, co zrobić, by wyprowadzić drużynę na prostą.
- A po porażce u siebie z Widzewem Łódź nie było podobnych uczuć?
- Nie. W tym spotkaniu zagraliśmy słabo, przeciwnik nie pozwolił nam rozwinąć skrzydeł, cofnął się na swoją połowę i wyprowadzał kontry. Przez znaczną część drugiej połowy graliśmy w dziesięciu, a mimo to stworzyliśmy sobie kilka niezłych sytuacji bramkowych. Po tym meczu nie było podłamania, bo wiedziałem, że są jeszcze spotkania, w których możemy zdobyć punkty.
- Można powiedzieć, że w rundzie wiosennej wyróżniało się kilku zawodników, którzy z kolei nie mogli zaliczyć do udanych pierwszej części sezonu. Mówię tu o Klichu, Suvorowie, Ntibazonkizie, czy Radomskim. Z czego mogła wynikać tak drastyczna różnica w ich formie?
- Nie będę roztrząsał kwestii przygotowań, bo to też nie o to chodzi. Nie można jednak wszystkiego zwalać na zawodników. Piłkarze grają tak, jak się tego od nich wymaga i jak są przygotowani. Uważam, że zawodnicy podeszli bardziej do przygotowań, zrozumieli, na czym rzecz polega i dzięki temu mogli pokazać potencjał, który posiadają. A ci piłkarze, których wymienił pan w pytaniu mają go na wysokim poziomie, co też udowodnili wiosną.
- Czy kontuzja Nawotczyńskiego, który udanie rozpoczął rundę wiosenną pokrzyżowała panu plany?
- Dość mocno. Liczyłem się z jakimś urazem Łukasza, ale nie z aż tak poważnym.
- Skąd takie myśli?
- Bo to jest sprawdzone i udowodnione. Zawodnik, który nie grał przez długi okres czasu, przy maksymalnym wysiłku, jakim jest mecz, po jakimś czasie złapie kontuzje. W niektórych spotkaniach piłkarz wypruwa się tak mocno, że organizm nie nadąża z regeneracją. Absencja Łukasza pokrzyżowała nam plany, zaczęliśmy słabiej grać w obronie i m.in. to spowodowało, że o utrzymanie musieliśmy walczyć do ostatniej kolejki.
- Sytuację w obronie uratował dopiero nominalny defensywny pomocnik, Radomski..
- Doświadczenie Arka na pozycji stopera odegrało ogromną rolę. Obrona zaczęła grać zdecydowanie spokojniej i rozważniej. Chwała Arkowi, że dość szybko zaaklimatyzował się w defensywie. Pomógł nam bardzo.
- Wiem, że trener nie lubi mówić o jednostkach, ale czy da się wskazać najlepszego zawodnika drużyny?
- Podtrzymuję swój pogląd i nie będę oceniał indywidualnie. Mogę to zrobić w szatni, ale na pewno nie na zewnątrz. Każdy z chłopaków będzie oceniony przeze mnie, ale wyłącznie w wąskim gronie.
- Rozumiem, że nie dowiem się również, którzy z piłkarzy zawiedli pana oczekiwania?
- Nie. Nie otwieram się na takie rzeczy.
- Dobrze. Skupmy się na przyszłości i jeszcze raz zahaczmy o temat transferów...
- Wzmocnienia drużyny będą jednostkowe. Postaramy się uzupełnić zespół pod względem jakościowym.
- Cracovia przez trzy ostatnie sezony broniła się przed spadkiem. Czy myśli pan, że sezon 2011/12 będzie tym, w którym drużyna będzie walczyć o wyższe cele?
- Nie chcę składać żadnych deklaracji. Postaramy się jednak zaoszczędzić nerwów i sobie, i kibicom. Co więcej, mogę zapewnić, że drużyna będzie chciała wygrywać już od pierwszego meczu nowego sezonu.
- A gdybyśmy tak mieli się spotkać na podobnym wywiadzie za rok, zaraz po zakończeniu sezonu, to o czym chciałby pan ze mną porozmawiać, jakie pytanie usłyszeć?
- (chwila zastanowienia) Dlaczego przegraliśmy w półfinale Ligi Europy (śmiech).
- Takie pytanie mogę zadać najwcześniej za dwa lata, bo teraz Cracovia nie zakwalifikowała się do europejskich pucharów (uśmiech)...
-Gdy spotkamy się za rok, to zobaczymy, jakie będą pytania. Na pewno nie chcę już więcej słyszeć pytań w kontekście walki o utrzymanie (uśmiech).
Rozmawiał Dariusz Guzik