Jurij Szatałow: Wiara była cały czas

    29.05.2011
    Jurij Szatałow: Wiara była cały czas
    - Cudotwórcą nie jestem. Kiedy grupa działa w jednym kierunku, to jest łatwiej. Musi być zgrana ekipa - zaczynając na kobiecie, która przygotowuje stroje, kończąc na prezesie, który cały czas nam mocno pomagał - wyjaśnia trener Cracovii, Jurij Szatałow.

    - Cudotwórcą nie jestem. Kiedy grupa działa w jednym kierunku, to jest łatwiej. Musi być zgrana ekipa - zaczynając na kobiecie, która przygotowuje stroje, kończąc na prezesie, który cały czas nam mocno pomagał - wyjaśnia trener Cracovii, Jurij Szatałow.

    - Utrzymanie Cracovii w tych okolicznościach to pana największy sukces w karierze treneskiej?

    - Myślę, że tak. Nie ma co ukrywać, że wyciągnięcie zespołu z takiego dołka, to może być nawet coś więcej, niż zdobycie mistrzostwa Polski. To również zasługa zawodników - ja bez nich nic nie znaczę. Piłkarze uwierzyli, że ten cel można osiągnąć. Zrobiliśmy to! Duża w tym zasługa pana prezesa Filipiaka, który uwierzył mi, że zespół da się utrzymać w lidze!

    - Który moment w trakcie tego sezonu był dla pana najtrudniejszy?

    - Takich momentów trochę było, kiedy trzeba było przekonać ludzi w to, żeby uwierzyli. Nie wszyscy bowiem byli przekonani do tego, że można zdobywać punkty prawie tym samym zespołem, który jesienią ich nie zdobywał. Udało się.

    - Była taka chwila, w której zwątpił pan w końcowy sukces?

    - Zwątpienia nie było, choć było leciutkie podłamanie po meczu z Zagłębiem Lubin, który zremisowaliśmy 2:2. Musiałem się zastanowić nad tym, co dalej robić i w jaki sposób pobudzić drużynę, ale wiara była cały czas.

    - Ile procent szans na utrzymanie dawał pan Cracovii przed rundą wiosenną? Tak z ręką na sercu...

    - Nie mierzyłem procentów, ale wierzyłem. Mówiłem o ośmiu zwycięstwach, a tymczasem wystarczyło sześć.  Bardzo ciężko gra się w takich okolicznościach. Ja nie miałem wcześniej takiej sytuacji, żeby trzeba było cały czas mobilizować zespół i dbać o to, żeby drużyna wierzyła. Od pierwszego treningu próbowałem przekonać wszystkich, żeby uwierzyli w utrzymanie. Myślę, że mi się udało, ale to też zasługa piłkarzy.

    - Ma pan coś przeciwko temu, jeśli nazwiemy pana cudotwórcą?

    - Cudotwórcą nie jestem. Kiedy grupa działa w jednym kierunku, to jest łatwiej. Musi być zgrana ekipa - zaczynając na kobiecie, która przygotowuje stroje, kończąc na prezesie, który cały czas nam mocno pomagał.

    - Utrzymaniu w Ekstraklasie towarzyszy uczucie ulgi czy radości?

    - To tylko radość. Ulga jest wtedy, kiedy przestaje coś boleć. Mieliśmy cel i do niego dążyliśmy. To niesamowita radość. Wiosną zdobyliśmy dwadzieścia jeden punktów i wielka w tym zasługa również naszych kibiców, którzy nieśli nas w każdym momencie. Jak ich nie ma, to inaczej gramy. Byłem mocno podbudowany ich reakcją po meczu z Widzewem Łódź. Przegraliśmy go, a stadion wspierał nas do ostatniej minuty.

    - Nie szczędził pan podopiecznym mocnych słów. Były „pampersy", „zmiana dyscypliny"...

    - Jeżeli sędziowie obrażają się po tym, jak rzuciłem im wiązankę, to dla mnie to są dziewczyny. Ja mam w szatni chłopaków i nikt się nie obraża. Każdy wie, w jaki sposób mogę ich potraktować, ale każdego szanuję.

    - W przerwie zimowej mówił pan, że nie chce na siłę kreować lidera drużyny. Wydaje się jednak, że wiosną prawdziwymi liderami byli Arkadiusz Radomski i Wojciech Kaczmarek.

    - Na to wygląda. Kiedy Arka cofnąłem do linii obrony, było bardziej widoczne, że jest liderem zespołu i piłkarsko, i mentalnie. Jeżeli chodzi o Wojtka, to bramkarze  mają swoje charaktery, a Wojtek jest takim piłkarzem, który zawsze chce wygrywać.

    - Sukces Cracovii jest tym większy, że wiosną żadnej bramki nie zdobyli nominalni napastnicy.

    - Kiedy nie ma skutecznego napastnika, to gra się trudno. Stwarzaliśmy dużo sytuacji, ale brakowało kropki nad "i". My nie mieliśmy typowego łowcy bramek, będziemy szukać takiego snajpera.

    DG