Maciej Madeja: Na trybunach denerwuję się bardziej, niż na ławie

    19.09.2013
    Maciej Madeja: Na trybunach denerwuję się bardziej, niż na ławie
    - Jako sędzia piłkarski nie miałem przyjemności prowadzenia derbów, bo nigdy bym się na to nie zgodził. Po prostu oddałbym tę możliwość. Bałbym się jednej rzeczy: chciałbym być jak najbardziej uczciwy, ale obawiałbym się posądzenia przez fanatyków o stronniczość – opowiada legenda Pasów, były kierownik pierwszej drużyny, Pan Maciej Madeja.

    - Jako sędzia piłkarski nie miałem przyjemności prowadzenia derbów, bo nigdy bym się na to nie zgodził. Po prostu oddałbym tę możliwość. Bałbym się jednej rzeczy: chciałbym być jak najbardziej uczciwy, ale obawiałbym się posądzenia przez fanatyków o stronniczość - opowiada legenda Pasów, były kierownik pierwszej drużyny, Pan Maciej Madeja.

    - Z jakiej perspektywy mecze derbowe są najciekawsze? Kibica, kierownika drużyny, sędziego? Miał Pan okazje, aby oglądać derby w każdej z tych ról...
    -
    Już od trzech lat nie jestem kierownikiem drużyny, teraz mogę się wypowiedzieć z krzesełka kibica. Są to zdecydowanie dwie różne sprawy i do tej pory mecze Cracovii z Wisłą ogromnie przeżywam. Jestem kibicem, któremu dobro piłki nożnej, a zwłaszcza tej krakowskiej, leży na sercu i nigdy złośliwie się nie wypowiadałem. Od 1948 roku jestem sympatykiem Cracovii i to dla niej serce zawsze mocniej bije. Wydaje mi się, że nie popełnię żadnego faux pas mówiąc, że do ostatniego tchu będę wiernym kibicem Cracovii. Z czasów mojego „kierownikowania" - do dziś pamiętam pierwsze derby po powrocie do Ekstraklasy w 2004 roku. Siedziałem na ławce i pod koniec meczu przy stanie 0:0 zamęczałem trenera Jonczyka pytaniami: „ile jeszcze do końca, no ile jeszcze" i gdybym mógł, to oczyma popchnąłbym ten zegar, żeby mecz się skończył, zwłaszcza że kończyliśmy mecz w dziesięciu po dwóch żółtych kartkach Marka Bastera. Siedząc na trybunie, już jako kibic, oglądając derby też się oczywiście emocjonowałem. Umiem docenić to, kiedy drużyna jest lepsza i wygrywa, bo trzeba doceniać wysiłek przeciwnika. Natomiast jako sędzia piłkarski nie miałem przyjemności prowadzenia derbów, bo nigdy bym się na to nie zgodził. Po prostu oddałbym tę możliwość. Bałbym się jednej rzeczy: chciałbym być jak najbardziej uczciwy, ale obawiałbym się posądzenia przez fanatyków o stronniczość. Raz miałem do poprowadzenia derby Cracovia - Wisła w trzeciej lidze, ale oddałem ten mecz.

    - Jak Pana zdaniem na przestrzeni tylu lat zmieniło się podejście kibiców do meczów derbowych?
    - Wziąłem ostatnio udział w pochodzie milczenia i szedłem z młodymi piłkarzami Wisły. Ze względu na chorą nogę nie nadążałem, zostałem z tyłu i akurat trafiłem na nich. Powiedziałem im jedną rzecz: pamiętam, kiedy juniorzy Cracovii na mecz z Wisłą szli przez Błonia już przebrani w meczowe stroje, podobne sytuacje miały miejsce i w drugą stronę. Nie było żadnych antagonizmów, obaw, że ktoś kogoś pobije - nic z tych rzeczy. Na trybunach siedzieliśmy koło siebie: kibic Wisły koło kibica Cracovii. Oczywiście: nabijaliśmy się z siebie, dowcipkowaliśmy, ale nikomu do głowy nie przychodziło wszczynanie bójek! To wszystko zmieniło się na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, kiedy nastała chuliganka. Ja twierdzę, że w Krakowie jest 200-300 osób, które rozrabiają. Oni chodzą na Wisłe, Cracovię, Hutnika żeby rozrabiać. Uważam, że dobrze się stało, że taki marsz przeszedł. Nie wiemy, ilu kibiców dzięki temu może przejść na właściwą ścieżkę, ale warto próbować.

    - Ma pan jakieś swoje ulubione wspomnienia związane z derbami? Z samym meczem, bądź z wydarzeniami około-meczowymi?
    - Na pewno to, o którym wspominałem - z 2004 roku. Pamiętam też taki mecz derbowy o Herbową Tarczę Krakowa, jeszcze w latach siedemdziesiątych, kiedy stałem koło kibica Wisły, zagadywaliśmy do siebie, zaprzyjaźniliśmy się i do dzisiaj wysyłamy sobie życzenia świąteczne. Wisła strzeliła na 1:0, ale potem Cracovia wygrała 4:1. Jak wtedy sobie „naupychaliśmy"! Ale wszystko oczywiście kulturalnie. On do mnie: „ale popłynęliście!" Mówię mu wtedy: „jest taki mróz, Wisła zamarznięta, nie popłynęliśmy". Po chwili padł gol na 1:1, więc powiedziałem: „oho, idzie odwilż"! I tak sobie docinaliśmy z kibicem, który do dzisiaj dałby sobie uciąć głowę za Wisłę. Nadal wspominamy sobie tamte czasy i żartujemy. Natomiast ogromną grozę przeżyłem kiedyś na meczu Hutnik - Cracovia na Suchych Stawach, kiedy spora „zadyma" przeleciała przez trybuny. Byłem wtedy ze swoim chrześniakiem, który miał 6 lat i myślałem, że w domu mnie zabiją, jeśli dziecku coś się stanie. Na szczęście ani jemu ani mnie włos z głowy nie spadł.

    - A jak pan się odnajduje w roli kibica, po tych wszystkich latach spędzonych na ławce?
    - Ja się teraz bardziej denerwuję niż na ławie! Mówię szczerze! Są tego dwie przyczyny: inaczej patrzę na spotkanie, grę, decyzje sędziego i nie mogę zrozumieć tego, jak osoby, które nie mają zielonego pojęcia o piłce wymyślają na piłkarzy, sędziów, trenera. To mnie do białej gorączki doprowadza. Już dwa razy zmieniałem miejsce siedzenia - nic nie pomaga. To już w naszej mentalności chyba siedzi: najwięcej trenerów, lekarzy i adwokatów.

    - Im dalej od boiska, tym emocje większe. Tomek Siemieniec mówi zawsze, że bardziej się denerwuje na ławce niż wcześniej na boisku.
    - Tak, tak! Jak z Tomkiem rozmawiamy, to on mówi: „panie Maćku, ja się nie mogę opanować"! Mówię mu wtedy: „Tomek, zrobimy ci kartę zdrowia, będziesz grał, nie będziesz się denerwował"! A muszę powiedzieć, że Tomek ma zdrowie końskie i niejednego by jeszcze zajechał!

    - Jak pan widzi te najbliższe derby?
    - Będzie dobry mecz! Trenerzy Stawowy i Smuda na pewno odpowiednio zmobilizują chłopców. Liczę na niezapomniane widowisko!