Maciej Madeja: Na trybunach denerwuję się bardziej, niż na ławie

- Jako sędzia piłkarski nie miałem przyjemności prowadzenia derbów, bo nigdy bym się na to nie zgodził. Po prostu oddałbym tę możliwość. Bałbym się jednej rzeczy: chciałbym być jak najbardziej uczciwy, ale obawiałbym się posądzenia przez fanatyków o stronniczość - opowiada legenda Pasów, były kierownik pierwszej drużyny, Pan Maciej Madeja.
- Z jakiej perspektywy mecze derbowe są najciekawsze?
Kibica, kierownika drużyny, sędziego? Miał Pan okazje, aby oglądać derby w
każdej z tych ról...
- Już od trzech lat nie jestem kierownikiem drużyny, teraz mogę
się wypowiedzieć z krzesełka kibica. Są to zdecydowanie dwie różne sprawy i do
tej pory mecze Cracovii z Wisłą ogromnie przeżywam. Jestem kibicem, któremu
dobro piłki nożnej, a zwłaszcza tej krakowskiej, leży na sercu i nigdy
złośliwie się nie wypowiadałem. Od 1948 roku jestem sympatykiem Cracovii i to
dla niej serce zawsze mocniej bije. Wydaje mi się, że nie popełnię żadnego faux
pas mówiąc, że do ostatniego tchu będę wiernym kibicem Cracovii. Z czasów
mojego „kierownikowania" - do dziś pamiętam pierwsze derby po powrocie do
Ekstraklasy w 2004 roku. Siedziałem na ławce i pod koniec meczu przy stanie 0:0
zamęczałem trenera Jonczyka pytaniami: „ile jeszcze do końca, no ile jeszcze" i
gdybym mógł, to oczyma popchnąłbym ten zegar, żeby mecz się skończył, zwłaszcza
że kończyliśmy mecz w dziesięciu po dwóch żółtych kartkach Marka Bastera.
Siedząc na trybunie, już jako kibic, oglądając derby też się oczywiście
emocjonowałem. Umiem docenić to, kiedy drużyna jest lepsza i wygrywa, bo trzeba
doceniać wysiłek przeciwnika. Natomiast jako sędzia piłkarski nie miałem
przyjemności prowadzenia derbów, bo nigdy bym się na to nie zgodził. Po prostu
oddałbym tę możliwość. Bałbym się jednej rzeczy: chciałbym być jak najbardziej
uczciwy, ale obawiałbym się posądzenia przez fanatyków o stronniczość. Raz
miałem do poprowadzenia derby Cracovia - Wisła w trzeciej lidze, ale oddałem
ten mecz.
- Jak Pana zdaniem na przestrzeni tylu lat zmieniło się
podejście kibiców do meczów derbowych?
- Wziąłem ostatnio udział w pochodzie milczenia i szedłem z młodymi
piłkarzami Wisły. Ze względu na chorą nogę nie nadążałem, zostałem z tyłu i
akurat trafiłem na nich. Powiedziałem im jedną rzecz: pamiętam, kiedy juniorzy
Cracovii na mecz z Wisłą szli przez Błonia już przebrani w meczowe stroje,
podobne sytuacje miały miejsce i w drugą stronę. Nie było żadnych antagonizmów,
obaw, że ktoś kogoś pobije - nic z tych rzeczy. Na trybunach siedzieliśmy koło
siebie: kibic Wisły koło kibica Cracovii. Oczywiście: nabijaliśmy się z siebie,
dowcipkowaliśmy, ale nikomu do głowy nie przychodziło wszczynanie bójek! To
wszystko zmieniło się na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych,
kiedy nastała chuliganka. Ja twierdzę, że w Krakowie jest 200-300 osób, które
rozrabiają. Oni chodzą na Wisłe, Cracovię, Hutnika żeby rozrabiać. Uważam, że
dobrze się stało, że taki marsz przeszedł. Nie wiemy, ilu kibiców dzięki temu
może przejść na właściwą ścieżkę, ale warto próbować.
- Ma pan jakieś swoje ulubione wspomnienia związane z
derbami? Z samym meczem, bądź z wydarzeniami około-meczowymi?
- Na pewno to, o którym wspominałem - z 2004 roku. Pamiętam też taki
mecz derbowy o Herbową Tarczę Krakowa, jeszcze w latach siedemdziesiątych,
kiedy stałem koło kibica Wisły, zagadywaliśmy do siebie, zaprzyjaźniliśmy się i
do dzisiaj wysyłamy sobie życzenia świąteczne. Wisła strzeliła na 1:0, ale
potem Cracovia wygrała 4:1. Jak wtedy sobie „naupychaliśmy"! Ale wszystko
oczywiście kulturalnie. On do mnie: „ale popłynęliście!" Mówię mu wtedy: „jest
taki mróz, Wisła zamarznięta, nie popłynęliśmy". Po chwili padł gol na 1:1,
więc powiedziałem: „oho, idzie odwilż"! I tak sobie docinaliśmy z kibicem,
który do dzisiaj dałby sobie uciąć głowę za Wisłę. Nadal wspominamy sobie tamte
czasy i żartujemy. Natomiast ogromną grozę przeżyłem kiedyś na meczu Hutnik -
Cracovia na Suchych Stawach, kiedy spora „zadyma" przeleciała przez trybuny.
Byłem wtedy ze swoim chrześniakiem, który miał 6 lat i myślałem, że w domu mnie
zabiją, jeśli dziecku coś się stanie. Na szczęście ani jemu ani mnie włos z
głowy nie spadł.
- A jak pan się odnajduje w roli kibica, po tych
wszystkich latach spędzonych na ławce?
- Ja się teraz bardziej denerwuję niż na ławie! Mówię szczerze! Są tego
dwie przyczyny: inaczej patrzę na spotkanie, grę, decyzje sędziego i nie mogę
zrozumieć tego, jak osoby, które nie mają zielonego pojęcia o piłce wymyślają
na piłkarzy, sędziów, trenera. To mnie do białej gorączki doprowadza. Już dwa
razy zmieniałem miejsce siedzenia - nic nie pomaga. To już w naszej mentalności
chyba siedzi: najwięcej trenerów, lekarzy i adwokatów.
- Im dalej od boiska, tym emocje większe. Tomek
Siemieniec mówi zawsze, że bardziej się denerwuje na ławce niż wcześniej na
boisku.
- Tak, tak! Jak z Tomkiem rozmawiamy, to on mówi: „panie Maćku, ja się
nie mogę opanować"! Mówię mu wtedy: „Tomek, zrobimy ci kartę zdrowia, będziesz
grał, nie będziesz się denerwował"! A muszę powiedzieć, że Tomek ma zdrowie
końskie i niejednego by jeszcze zajechał!
- Jak
pan widzi te najbliższe derby?
-
Będzie dobry mecz! Trenerzy Stawowy i Smuda na pewno odpowiednio zmobilizują
chłopców. Liczę na niezapomniane widowisko!