Maciej Madeja: Trening Noworoczny to tradycja, zabawa i radość!

    21.12.2011
    Maciej Madeja: Trening Noworoczny to tradycja, zabawa i radość!
    Święta, Sylwester i Trening Noworoczny zbliżają się do nas wielkimi krokami. O wspomnienia związane z pasiastą noworoczną tradycją zapytaliśmy Macieja Madeję, czterdziestoczterokrotnego sędziego tych pojedynków i wieloletniego kierownika drużyny piłkarskiej Pasów.

    Święta, Sylwester i Trening Noworoczny zbliżają się do nas wielkimi krokami. O wspomnienia związane z pasiastą noworoczną tradycją zapytaliśmy Macieja Madeję, czterdziestoczterokrotnego sędziego tych pojedynków i wieloletniego kierownika drużyny piłkarskiej Pasów.

    - Pamięta Pan swój pierwszy Trening Noworoczny?
    - Oczywiście, jakby to było wczoraj! W 1959 roku będąc w wojsku dostałem w nagrodę urlop świąteczno-noworoczny i przyjechałem do Krakowa. Po zabawie sylwestrowej wraz z grupą przyjaciół udaliśmy się na stadion Cracovii, by uczestniczyć w tradycyjnym Treningu Noworocznym. Na trybunach oczywiście znalazła się butelka szampana. W pewnym momencie podszedł do mnie Pan Ignacy Książek i zaciągnął do szatni sędziowskiej. Przedstawił mnie sędziemu głównemu Panu Tadeuszowi Fajklowi mówiąc, że będę mu asystował na linii. Trochę zaskoczony odpowiedziałem, że przecież w mundurze nie mogę stanąć, bo mogą wyniknąć z tego kłopoty. Dostałem dres, ale po linii biegałem w butach wojskowych. Bardzo mi się to spodobało i po meczu porozmawiałem z Panem Tadeuszem, czy mógłbym pobiegać z chorągiewką także za rok. Odpowiedział, że jak wyjdę z wojska to się skontaktujemy i załatwimy sprawę.

    - Jak potoczyły się dalsze losy sędziego Madei?
    - W 1962 roku zakończyłem służbę wojskową, zapisałem się na kurs sędziowski, zdałem egzamin i zaczęła się przygoda z Treningami Noworocznymi. Miałem przyjemność sędziować wraz z Tomkiem Krupińskim, czy Tadziem Fajklem. Od 1972 roku to już ja sam byłem głównym arbitrem Treningu i sam sobie dobierałem obsadę sędziowską. Podstawowy warunek, jaki musieli spełniać moi asystenci, to fakt, że musieli być „Pasiakami". I tak ciągnąłem aż do 2003 roku, gdy nie mogłem sędziować, bo leżałem wtedy w szpitalu. Koniecznie chciałem zasędziować po raz 44 i w 2005 roku jeszcze raz wystąpiłem w tej roli - już po raz ostatni. Chociaż gdyby nie ta kontuzja to pewnie do dzisiaj bym się w to bawił.

    - Czy nie było to dla Pana problemem zjawiać się w Nowy Rok na stadionie Cracovii?
    - Jest to rodzaj wyrzeczenia, bo będąc na zabawie sylwestrowej musiałem cały czas pamiętać, że przede mną godzina dwunasta w południe i trzeba być zdolnym do sędziowania. By ktoś mi nie powiedział, że ledwo stoję na nogach, a chcę jeszcze gwizdać. Mam jednak wspaniałe wspomnienia z tego czasu i jestem szczęśliwy, że tyle razy mogłem uczestniczyć w treningu Noworocznym.

    - Co najmilej Pan wspomina z tych 44 Treningów?
    - Jak mnie kuszono bym coś pokombinował z wynikiem, bo jedna z drużyn wysoko przegrywa. Podczas jednego z treningów Łukasz Kubik występował w rezerwach i było już chyba 5-0. Łukasz podbiegł do mnie i mówi „Panie sędzio, chociaż jeden karny dla nas", a ja mu na to, że jak się wywróci w polu karnym to gwizdnę. Za chwilę Łukasz wyłożył się jak długi, krzycząc wniebogłosy. Wskazałem na wapno, a Łukasz nie strzelił. Śmiałem się, by nie prosił na drugi raz o coś, czego nie potrafi wykorzystać. Innym razem na piękną, zieloną murawę, bo była akurat cudowna pogoda, wszedł z flaszeczką kibic. Bałem się, że mogą wyniknąć z tego kłopoty, ale ten podszedł do mnie i spytał czy mógłby się napić „banieczkę" z ze mną i Edziem Kowalikiem, dla którego - jak się później okazało - był to ostatni Trening. Powiedziałem, że ja nie mogę, ale z Edziem nie ma problemu. Kibic nalał szampanika, a Edziu strzelił „banieczkę" i grał dalej. Facet zszedł z murawy i nie było żadnych kłopotów.

    - Zawsze było przyjemnie i wesoło na Treningu?
    - Nie zawsze. W stanie wojennym umówiłem się z asystentami przed starym budynkiem klubowym, od strony hotelu Cracovia. Tamten Trening, gdyby nie koneksje i znajomości ówczesnego Prezesa Cracovii, w ogóle miał się nie odbyć. Spotkaliśmy się, a w tamtych czasach spotkanie więcej niż dwóch osób to było już zakazane zbiegowisko. Co chwilę podchodzili do nas ludzie z życzeniami, bo prawie każdy sympatyk Cracovii mnie kojarzył. W pewnym momencie podbiegło do mnie dwóch panów i wpakowali mnie do milicyjnej „suki". Zauważył to Adaś Bednarski, a akurat stał koło niego kapitan MO, który był odpowiedzialny za obiekt Cracovii i cały Trening Noworoczny. Miał dbać o to, by nie było żadnych manifestacji antyrządowych. Gdyby nie jego szybka reakcja, to pewnie bym wcale nie sędziował. A rozbieraliśmy się na Oleandrach, bo w szatniach nie było prądu, ani wody - w budynku odcięte telefony.

    - W ostatnim swoim Treningu strzelił Pan nawet bramkę?
    - Tak, sędziowałem razem ze Sławkiem Steczko. Podbiegł do mnie Tomek Wacek i mówi, bym strzelił jakąś bramkę. Ubaw niesamowity. Tomek się pośliznął w polu karnym i jeszcze ręką złapał piłkę. W efekcie wapno. Cabaj mi mówi bym strzelał w jeden róg, a on rzuca się w drugi. Uderzyłem, wpadła bramka. Sławek uznał gola, ale to była tylko zabawa.

    - Czym jest dla Pana Trening Noworoczny?
    - To jest wspaniała tradycja. Trening Noworoczny to przede wszystkim zabawa i radość, choć jeden trener podszedł do tego bardzo poważnie i zawodnicy otrzymali spory ochrzan za brak zaangażowania. Ja mu mówię, by nie przesadzał, na co usłyszałem, bym nie zwracał mu uwagi. Po kilkunastu dniach już nie był trenerem. W tym dniu wszyscy się bawimy i życzymy sobie wszystkiego najlepszego. Do zobaczenia pierwszego stycznia 2012 roku przy Kałuży!