Maciej Madeja: Trening Noworoczny to tradycja, zabawa i radość!

Święta, Sylwester i Trening Noworoczny zbliżają się do nas wielkimi krokami. O wspomnienia związane z pasiastą noworoczną tradycją zapytaliśmy Macieja Madeję, czterdziestoczterokrotnego sędziego tych pojedynków i wieloletniego kierownika drużyny piłkarskiej Pasów.
- Pamięta Pan
swój pierwszy Trening Noworoczny?
- Oczywiście,
jakby to było wczoraj! W 1959 roku będąc w wojsku dostałem w nagrodę urlop
świąteczno-noworoczny i przyjechałem do Krakowa. Po zabawie sylwestrowej wraz z
grupą przyjaciół udaliśmy się na stadion Cracovii, by uczestniczyć w tradycyjnym
Treningu Noworocznym. Na trybunach oczywiście znalazła się butelka szampana. W
pewnym momencie podszedł do mnie Pan Ignacy Książek i zaciągnął do szatni
sędziowskiej. Przedstawił mnie sędziemu głównemu Panu Tadeuszowi Fajklowi
mówiąc, że będę mu asystował na linii. Trochę zaskoczony odpowiedziałem, że
przecież w mundurze nie mogę stanąć, bo mogą wyniknąć z tego kłopoty. Dostałem
dres, ale po linii biegałem w butach wojskowych. Bardzo mi się to spodobało i
po meczu porozmawiałem z Panem Tadeuszem, czy mógłbym pobiegać z chorągiewką
także za rok. Odpowiedział, że jak wyjdę z wojska to się skontaktujemy i
załatwimy sprawę.
- Jak
potoczyły się dalsze losy sędziego Madei?
- W 1962 roku
zakończyłem służbę wojskową, zapisałem się na kurs sędziowski, zdałem egzamin i
zaczęła się przygoda z Treningami Noworocznymi. Miałem przyjemność sędziować
wraz z Tomkiem Krupińskim, czy Tadziem Fajklem. Od 1972 roku to już ja sam byłem
głównym arbitrem Treningu i sam sobie dobierałem obsadę sędziowską. Podstawowy warunek,
jaki musieli spełniać moi asystenci, to fakt, że musieli być „Pasiakami". I tak
ciągnąłem aż do 2003 roku, gdy nie mogłem sędziować, bo leżałem wtedy w
szpitalu. Koniecznie chciałem zasędziować po raz 44 i w 2005 roku jeszcze raz wystąpiłem
w tej roli - już po raz ostatni. Chociaż gdyby nie ta kontuzja to pewnie do
dzisiaj bym się w to bawił.
- Czy nie było
to dla Pana problemem zjawiać się w Nowy Rok na stadionie Cracovii?
- Jest to rodzaj
wyrzeczenia, bo będąc na zabawie sylwestrowej musiałem cały czas pamiętać, że
przede mną godzina dwunasta w południe i trzeba być zdolnym do sędziowania. By
ktoś mi nie powiedział, że ledwo stoję na nogach, a chcę jeszcze gwizdać. Mam
jednak wspaniałe wspomnienia z tego czasu i jestem szczęśliwy, że tyle razy
mogłem uczestniczyć w treningu Noworocznym.
- Co najmilej
Pan wspomina z tych 44 Treningów?
- Jak mnie
kuszono bym coś pokombinował z wynikiem, bo jedna z drużyn wysoko przegrywa.
Podczas jednego z treningów Łukasz Kubik występował w rezerwach i było już
chyba 5-0. Łukasz podbiegł do mnie i mówi „Panie sędzio, chociaż jeden karny
dla nas", a ja mu na to, że jak się wywróci w polu karnym to gwizdnę. Za chwilę
Łukasz wyłożył się jak długi, krzycząc wniebogłosy. Wskazałem na wapno, a
Łukasz nie strzelił. Śmiałem się, by nie prosił na drugi raz o coś, czego nie
potrafi wykorzystać. Innym razem na piękną, zieloną murawę, bo była akurat cudowna
pogoda, wszedł z flaszeczką kibic. Bałem się, że mogą wyniknąć z tego kłopoty,
ale ten podszedł do mnie i spytał czy mógłby się napić „banieczkę" z ze mną i
Edziem Kowalikiem, dla którego - jak się później okazało - był to ostatni
Trening. Powiedziałem, że ja nie mogę, ale z Edziem nie ma problemu. Kibic
nalał szampanika, a Edziu strzelił „banieczkę" i grał dalej. Facet zszedł z
murawy i nie było żadnych kłopotów.
- Zawsze było
przyjemnie i wesoło na Treningu?
- Nie zawsze. W
stanie wojennym umówiłem się z asystentami przed starym budynkiem klubowym, od
strony hotelu Cracovia. Tamten Trening, gdyby nie koneksje i znajomości
ówczesnego Prezesa Cracovii, w ogóle miał się nie odbyć. Spotkaliśmy się, a w
tamtych czasach spotkanie więcej niż dwóch osób to było już zakazane zbiegowisko.
Co chwilę podchodzili do nas ludzie z życzeniami, bo prawie każdy sympatyk
Cracovii mnie kojarzył. W pewnym momencie podbiegło do mnie dwóch panów i
wpakowali mnie do milicyjnej „suki". Zauważył to Adaś Bednarski, a akurat stał
koło niego kapitan MO, który był odpowiedzialny za obiekt Cracovii i cały
Trening Noworoczny. Miał dbać o to, by nie było żadnych manifestacji
antyrządowych. Gdyby nie jego szybka reakcja, to pewnie bym wcale nie sędziował.
A rozbieraliśmy się na Oleandrach, bo w szatniach nie było prądu, ani wody - w
budynku odcięte telefony.
- W ostatnim
swoim Treningu strzelił Pan nawet bramkę?
- Tak,
sędziowałem razem ze Sławkiem Steczko. Podbiegł do mnie Tomek Wacek i mówi, bym
strzelił jakąś bramkę. Ubaw niesamowity. Tomek się pośliznął w polu karnym i
jeszcze ręką złapał piłkę. W efekcie wapno. Cabaj mi mówi bym strzelał w jeden
róg, a on rzuca się w drugi. Uderzyłem, wpadła bramka. Sławek uznał gola, ale
to była tylko zabawa.
- Czym jest
dla Pana Trening Noworoczny?
- To jest wspaniała tradycja. Trening Noworoczny to
przede wszystkim zabawa i radość, choć jeden trener podszedł do tego bardzo
poważnie i zawodnicy otrzymali spory ochrzan za brak zaangażowania. Ja mu
mówię, by nie przesadzał, na co usłyszałem, bym nie zwracał mu uwagi. Po
kilkunastu dniach już nie był trenerem. W tym dniu wszyscy się bawimy i życzymy
sobie wszystkiego najlepszego. Do zobaczenia pierwszego stycznia 2012 roku przy
Kałuży!