Mieczysław Kolasa: Wszyscy przychodzili z przyjemnością

    31.12.2010
    Mieczysław Kolasa: Wszyscy przychodzili z przyjemnością
    - Były Treningi Noworoczne, że śniegu było bardzo dużo, ale to nam nie przeszkadzało. Zawsze, czy to mróz, czy zaspy, wychodziliśmy, by pokopać piłkę. I nawet to znosiliśmy! Nie pamiętam, bym kiedykolwiek miał katar, czy był przeziębiony – wspomina 87-letni Mieczysław Kolasa, ostatni żyjący Mistrz Polski z Cracovią z 1948 roku.

    - Były Treningi Noworoczne, że śniegu było bardzo dużo, ale to nam nie przeszkadzało. Zawsze, czy to mróz, czy zaspy, wychodziliśmy, by pokopać piłkę. I nawet to znosiliśmy! Nie pamiętam, bym kiedykolwiek miał katar, czy był przeziębiony – wspomina 87-letni Mieczysław Kolasa, ostatni żyjący Mistrz Polski z Cracovią z 1948 roku.

    - Już w sobotę nastanie wielkie święto Cracovii - zostanie bowiem rozegrany kolejny Trening Noworoczny...

    - To mecz szczególny. Sam uczestniczyłem w wielu Treningach Noworocznych w czasach, gdy grałem w Cracovii. A występowałem w naszym klubie w latach 1947-1956.

    - Czy już wtedy ta tradycja była aż tak szczególna?

    - Oczywiście! Wszyscy z przyjemnością przychodzili na stadion Cracovii, na Trening Noworoczny. Najczęściej zbieraliśmy się na Rynku Głównym, by wspólnie przejść w kierunku ulicy Kałuży. Już na ulicy Piłsudskiego spotykaliśmy kibiców „Pasów", którzy do nas dołączali. Były życzenia, rozmawialiśmy również o futbolu. Trening był zawsze spotkaniem pierwszej drużyny z rezerwami. Trenerzy starali się jednak tak kombinować, aby wszyscy obecni piłkarze mogli wystąpić. Trening oczywiście nie był obowiązkowy, ale wiadomo, że była to dla nas wielka uroczystość. Chcieliśmy podtrzymywać tę historię i tradycję, aby jej nie zapomnieć. To się przyjęło.

    - Bal Sylwestrowy nie utrudniał w dojściu na stadion?

    - Byli tacy, którzy przychodzili na mecz prosto z zabawy (śmiech). Nikogo nie trzeba było jednak zmuszać do przyjścia na Trening. Niekiedy było tak, że trener miał nie lada „kłopot", bo był nadkomplet zawodników.

    - A co z frekwencją na trybunach? Dopisywała?

    - Nieraz była taka publiczność jak na meczach ligowych. Ludzie przychodzili całymi rodzinami, a na trybunach była świąteczna atmosfera. Wynik nie był najważniejszy, grało się towarzysko 2x30 minut. Potem po meczu szliśmy w towarzystwie kibiców na herbatkę. Czasami takie spotkania trwały do wieczora.

    - Piłkarze interesowali się tym, jak powstawała sama tradycja Treningu Noworocznego?

    - Zawsze mówiliśmy, że Józef Kałuża i inni wielcy gracze zapoczątkowali ten zwyczaj, a naszym obowiązkiem było jego kontynuowanie. Chcieliśmy być tacy jak oni. Przed wojną Cracovia była przecież świetną drużyną, kilkakrotnym Mistrzem Polski. Już wtedy przychodziło mnóstwo kibiców - to była jedna wielka rodzina, która spotykała się na kontynuowaniu świętowania. Staszek Flanek, mój kuzyn grający w Wiśle, nieraz zazdrościł mi tego, że możemy się tak spotkać, porozmawiać, pograć. Mówił, że u nich nie ma takiego zwyczaju.

    - Takim spotkaniom często towarzyszyła iście zimowa aura. Nie utrudniała ona gry?

    - Były Treningi, że śniegu było bardzo dużo, ale to nam nie przeszkadzało. Zawsze, czy to mróz, czy zaspy, wychodziliśmy, by pokopać piłkę. I nawet to znosiliśmy! Nie pamiętam, bym kiedykolwiek miał katar, czy był przeziębiony.

    - Czy już wtedy pierwsza bramka zdobyta w Nowym Roku była szczególnej wagi?

    - Tak, potem kibice dzielili się informacjami, kto był tym strzelcem. W gazetach podkreślano jego nazwisko. Ja nie przypominam sobie, bym zdobył gola podczas Treningu Noworocznego. Grałem w pomocy i nie strzelałem zbyt dużo bramek.

    - Dwadzieścia dwa lata po ostatnim występie w Treningu Noworocznym powrócił pan do tej tradycji. Tym razem już jako trener Cracovii...

    - Gdy zakończyłem karierę piłkarską, trenowałem różne drużyny, ale potem przyszedłem do Cracovii. To był rok 1978. Przyjemnie  było wrócić na stadion przy ulicy Kałuży i wziąć udział w tym wydarzeniu.

    - Nie korciło pana, by choć na chwilę pojawić się na boisku?

    - Nie miałem takiej możliwości, bo nie byłem ubrany do wyjścia na murawę (śmiech). Starałem się jednak, by wszyscy zagrali. Cieszy mnie to niezmiernie, że ta piękna tradycja jest kontynuowana i że przetrwała do obecnych czasów.

    - Jest pan ostatnim żyjącym piłkarzem Cracovii, który brał udział w Treningu Noworocznym jako Mistrz Polski z „Pasami"...

    - Niestety w ostatnim czasie zmarł Jan Hymczak, który był moim dobrym przyjacielem. Był bardzo ambitnym zawodnikiem i zawsze dawał z siebie wszystko. Gdy spotykaliśmy się, wspominaliśmy dawne lata, śmialiśmy się też, że urodziliśmy się za wcześnie na grę w piłkę.

    - Wybiera się pan na sobotni Trening Noworoczny?

    - Oczywiście. To będzie okazja do spotkania się z moimi znajomymi z Rady Seniorów.

    - Czego można życzyć panu w nadchodzącym 2011 roku?

    - Przede wszystkim zdrowia!

    - W takim razie życzę zdrowia, choć - jak widzę - jest pan w bardzo dobrej formie.

    - Staram się dbać o siebie i dobrze odżywiać. Poza tym uprawiam sport - gdy nie ma śniegu, jeżdżę na rowerze, najczęściej w okolicach Niepołomic. Mam też w domu rower stacjonarny, z którego korzystam codziennie - przejechałem już na nim 1140 kilometrów! Każdego dnia biorę też kijki (do nordic walkingu - przyp.) i spaceruję - przynajmniej przez godzinę.

    Rozmawiał Dariusz Guzik

    Przypominamy również wywiad z panem Mieczysławem Kolasą, który przeprowadziliśmy w grudniu 2008 roku, przy okazji sześćdziesiątej rocznicy zdobycia przez Cracovię ostatniego - jak na razie - Mistrzostwa Polski. Zapis rozmowy znajduje się w tym miejscu.