Sławomir Szeliga: Nieważne kto strzela bramki

  • Wywiady
09.09.2012
Sławomir Szeliga: Nieważne kto strzela bramki
- Jestem zwykłym zawodnikiem, jak każdy chłopak z drużyny. Wszyscy trzymamy się razem, razem pracujemy na wyniki zespołu i nieważne kto strzela bramki – ważne, żeby Cracovia wygrywała mecze – mówi kapitan Pasów, Sławomir Szeliga, który we wczorajszym spotkaniu przeciwko Łódzkiemu Klubowi Sportowemu zdobył dwie bramki.

- Jestem zwykłym zawodnikiem, jak każdy chłopak z drużyny. Wszyscy trzymamy się razem, razem pracujemy na wyniki zespołu i nieważne kto strzela bramki - ważne, żeby Cracovia wygrywała mecze - mówi kapitan Pasów, Sławomir Szeliga, który we wczorajszym spotkaniu przeciwko Łódzkiemu Klubowi Sportowemu zdobył dwie bramki.

- Pamiętasz kiedy ostatnio strzeliłeś dwie bramki w meczu?
- Na pewno bardzo dawno, ciężko sobie przypomnieć. Chyba jeszcze gdzieś w juniorach.

- Przed przerwą w ciągu paru minut roztrwoniliście dwubramkową przewagę...
- Mieliśmy dobry początek, strzeliliśmy dwie bramki i wydawało się, że będzie się nam grało dobrze, ale pod koniec pierwszej połowy straciliśmy całą przewagę. Złe ustawienie całego zespołu spowodowało, że bardzo łatwo daliśmy rywalowi doprowadzić do remisu. Mecz się jednak nie kończy po 45 minutach, tylko po 90. Graliśmy do końca i dzięki temu mamy trzy punkty.

- Twoja bramka w drugiej połowie ponownie wyprowadziła Cracovię na prowadzenie...
- Zgadza się - oczywiście jest radość, kiedy się trafia do siatki, ale to nieistotne, kto strzela bramki. Nieważne, czy strzelę ja, czy którykolwiek z kolegów - dla nas liczą się punkty, a nie indywidualne osiągnięcia.

- W meczu z Dolcanem straciliście trzy bramki i wróciliście do Krakowa pokonani. Z ŁKS-em zagraliście dobry mecz, zdobyliście cztery bramki i mieliście szansę na kolejne gole.
- Cały czas trenujemy to samo, staramy się wypracowywać sobie swój styl gry. Staramy się grać to, czego trener od nas oczekuje. Czeka nas na pewno jeszcze dużo pracy. Mecz z Dolcanem nam nie wyszedł i bardzo chcieliśmy poprawić naszą grę. Myślę, że to się udało.

- Patrząc na to, jak reagujecie po zwycięstwach, to chyba atmosfera w drużynie jest bardzo dobra...
- Uważam, że atmosfera w drużynie musi być nie tylko wtedy, kiedy się wygrywa, ale także wtedy, gdy przychodzą porażki. Wszyscy trzymamy się razem - tak samo po zwycięstwach, jak i po przegranych meczach.

- Zwykle jesteś w cieniu innych zawodników, a tego wieczoru kibice długo skandowali Twoje imię i nazwisko - zarówno, gdy schodziłeś z boiska, jak i po zakończeniu spotkania. Trener Stawowy stwierdził z kolei, że oglądaliśmy „mini-show Szeligi". Jak się odnajdujesz w tej nowej roli?
- Nie, jakie tam „Szeliga show"? Ja jestem zwykłym zawodnikiem, jak każdy chłopak z drużyny. Wszyscy trzymamy się razem, razem pracujemy na wyniki zespołu i nieważne kto strzela bramki - ważne, żeby Cracovia wygrywała mecze.

- Ale ciarki po plecach chyba idą, kiedy cały „młyn" skanduje Twoje nazwisko...
- No pewnie, to miłe, gdy ktoś Cię docenia, gdy skanduje Twoje nazwisko. Ale też ten mecz z ŁKS-em już się odbył - rozpoczął się i zakończył. Musimy się przygotować do kolejnego spotkania ligowego, bo wiemy doskonale, jaka jest nasza sytuacja.

- Grałeś przez kilka lat w Widzewie - czy dzisiejszy mecz miał dla Ciebie dodatkowe znaczenie?
- No tak, grałem w Widzewie przez 3,5 roku i występowałem też w derbach, mogę więc powiedzieć, że motywacja była podwójna. A nawet potrójna. (śmiech)

- Na butach masz wyhaftowane imiona synów. Którym strzelałeś bramki ŁKS-owi?
- ŁKS-owi strzeliłem dwa gole Kubą. (śmiech) Ale obie bramki dedykuję moim synom: Łukaszowi i Kubie.