Sławomir Szeliga: Nieważne kto strzela bramki

- Jestem zwykłym zawodnikiem, jak każdy chłopak z drużyny. Wszyscy trzymamy się razem, razem pracujemy na wyniki zespołu i nieważne kto strzela bramki - ważne, żeby Cracovia wygrywała mecze - mówi kapitan Pasów, Sławomir Szeliga, który we wczorajszym spotkaniu przeciwko Łódzkiemu Klubowi Sportowemu zdobył dwie bramki.
- Pamiętasz kiedy
ostatnio strzeliłeś dwie bramki w meczu?
- Na pewno bardzo dawno, ciężko sobie przypomnieć.
Chyba jeszcze gdzieś w juniorach.
- Przed przerwą w ciągu
paru minut roztrwoniliście dwubramkową przewagę...
- Mieliśmy dobry początek, strzeliliśmy dwie bramki i wydawało się, że
będzie się nam grało dobrze, ale pod koniec pierwszej połowy straciliśmy całą
przewagę. Złe ustawienie całego zespołu spowodowało, że bardzo łatwo daliśmy
rywalowi doprowadzić do remisu. Mecz się jednak nie kończy po 45 minutach,
tylko po 90. Graliśmy do końca i dzięki temu mamy trzy punkty.
- Twoja bramka w drugiej
połowie ponownie wyprowadziła Cracovię na prowadzenie...
- Zgadza się - oczywiście jest radość, kiedy się
trafia do siatki, ale to nieistotne, kto strzela bramki. Nieważne, czy strzelę
ja, czy którykolwiek z kolegów - dla nas liczą się punkty, a nie indywidualne
osiągnięcia.
- W meczu z Dolcanem straciliście
trzy bramki i wróciliście do Krakowa pokonani. Z ŁKS-em zagraliście dobry mecz,
zdobyliście cztery bramki i mieliście szansę na kolejne gole.
- Cały czas
trenujemy to samo, staramy się wypracowywać sobie swój styl gry. Staramy się
grać to, czego trener od nas oczekuje. Czeka nas na pewno jeszcze dużo pracy. Mecz
z Dolcanem nam nie wyszedł i bardzo chcieliśmy poprawić naszą grę. Myślę, że to
się udało.
- Patrząc na to, jak
reagujecie po zwycięstwach, to chyba atmosfera w drużynie jest bardzo dobra...
- Uważam, że atmosfera w drużynie musi być nie tylko
wtedy, kiedy się wygrywa, ale także wtedy, gdy przychodzą porażki. Wszyscy
trzymamy się razem - tak samo po zwycięstwach, jak i po przegranych meczach.
- Zwykle jesteś w cieniu
innych zawodników, a tego wieczoru kibice długo skandowali Twoje imię i
nazwisko - zarówno, gdy schodziłeś z boiska, jak i po zakończeniu spotkania. Trener
Stawowy stwierdził z kolei, że oglądaliśmy „mini-show Szeligi". Jak się
odnajdujesz w tej nowej roli?
- Nie, jakie tam „Szeliga show"? Ja jestem zwykłym
zawodnikiem, jak każdy chłopak z drużyny. Wszyscy trzymamy się razem, razem
pracujemy na wyniki zespołu i nieważne kto strzela bramki - ważne, żeby Cracovia
wygrywała mecze.
- Ale ciarki po plecach
chyba idą, kiedy cały „młyn" skanduje Twoje nazwisko...
- No pewnie, to miłe, gdy ktoś Cię docenia, gdy
skanduje Twoje nazwisko. Ale też ten mecz z ŁKS-em już się odbył - rozpoczął się
i zakończył. Musimy się przygotować do kolejnego spotkania ligowego, bo wiemy
doskonale, jaka jest nasza sytuacja.
- Grałeś przez kilka lat
w Widzewie - czy dzisiejszy mecz miał dla Ciebie dodatkowe znaczenie?
- No tak, grałem w Widzewie przez 3,5 roku i
występowałem też w derbach, mogę więc powiedzieć, że motywacja była podwójna. A
nawet potrójna. (śmiech)
- Na butach masz wyhaftowane imiona synów. Którym strzelałeś
bramki ŁKS-owi?
- ŁKS-owi strzeliłem dwa gole Kubą. (śmiech) Ale
obie bramki dedykuję moim synom: Łukaszowi i Kubie.