Tomasz Siemieniec: Szalik uszyty na drutach

- Moje pierwsze derby jako kibica to mecz o „Herbową Tarczę" - to był chyba rok 1986, albo 1987. Pamiętam, że śnieg jeszcze leżał na ulicach i że ja miałem ze sobą szalik zrobiony na drutach - wspomina początki swojej miłości do Pasów kierownik pierwszej drużyny Cracovii.
Nie liczyłem w ilu meczach derbowych wystąpiłem jako zawodnik. Nigdy nie zapomnę jednak derbów z 1995 roku, które wygraliśmy na Wiśle 1:0 po główce Krzyśka Dudy. To były inne czasy - istniało coś takiego jak Grupa Osób Wspierających z Piotrem Skalskim na czele. Pamiętam, że niedługo przed tamtym meczem dostaliśmy od GOW nowiutkie, czerwone dresy. Na derbach mieliśmy je na sobie po raz pierwszy, czy może po raz drugi i wydawało się nam, że te dresy to dla nas coś wspaniałego. Teraz, kiedy patrzy się na otoczkę, na warunki jakie są w Klubie, to mam wrażenie, że w porównaniu do dawnych czasów to niebo i ziemia.
W tamtych
czasach fajne było też to, że większość z nas pochodziła z Krakowa lub okolic. Większość
składu drużyny stanowili wychowankowie: Tomek Kwedyczenko, Krzysiek Duda, Rafał
Wrześniak, Edek Kowalik, Marek Węgiel, czy ja sam. Nastawienie do takiego meczu
było inne niż teraz: dałeś sobie rękę uciąć, by być w osiemnastce, a co dopiero
wystąpić w meczu. Jestem przekonany, że ci zawodnicy, którzy nie wywodzą się z
Krakowa mogą mówić o derbach wiele, twierdzić, że rozumieją ich specyfikę, ale
póki nie dotkniesz, to nie uwierzysz. To nie jest zarzut wobec nich, ale
większość graczy z obecnego składu to zawodowcy, którzy grają dla pieniędzy i
dla których mecz z Koroną, czy z Legią jest w zasadzie tym samym, czym mecz z
Wisłą. Pewnie dzięki temu, że media podgrzewają atmosferę, uda się stworzyć
pewną otoczkę, ale to i tak nie będzie to, co kiedyś. Co innego polscy zawodnicy
- oni to lepiej rozumieją, co widzę, kiedy rozmawiam z Wojtkiem Kaczmarkiem,
Krzyśkiem Nykielem, czy Sławkiem Szeligą. Derby Krakowa są w końcu świętem w
skali całego kraju. Ale też moim zdaniem nigdzie nie ma takich antagonizmów i
takiego szowinizmu jak tutaj. Może jedynie nad morzem klimat derbów jest nieco
zbliżony do naszych, ale Gdańsk i Gdynia to jednak dwa różne miasta. Atmosfery
derbów Krakowa nie da się tak naprawdę do niczego porównać.
Oczywiście staramy
się, aby zagraniczni zawodnicy coś z tego klimatu przejmowali, próbujemy im
wytłumaczyć, na czym to polega. Mimo to, fakt jest taki, że oni nie poczuli dotąd
czegoś takiego na własnej skórze, nie mówiąc już o tym, że nie mogli tym
„nasiąknąć". Co innego widzieć, a co innego przeżyć. Nie powiem, że się nie
przykładają, ale gra się inaczej, kiedy jest się kibicem Cracovii,
krakowianinem i gdy jesteś gotowy włożyć głowę tam, gdzie inni nie włożą nogi.
Na pewno jeśli
któryś z młodych wychowanków, na przykład Sebastian Steblecki, usiądzie choćby
na ławce rezerwowych w derbach, to będzie dla niego przeżycie dużo większe, niż
dla każdego innego piłkarza. Jeśli byłoby któremuś dane zagrać to swoje
mniejsze umiejętności za wszelką cenę chcieliby zniwelować ambicją oraz
zaangażowaniem i to by miało szanse powodzenia. Oni są na etapie uczenia się,
dopiero wchodzą do drużyny, ale na przykład w Pucharze Polski z Piastem bardzo
fajnie wypadli - zarówno Steblecki, jak i Żołądź. Na pewno ich wkład w derby byłby
maksymalny. Może przez dwa tygodnie nie mogliby potem chodzić, ale zagraliby na
całego.
Jeszcze innym aspektem tej rywalizacji jest to, że bardzo rzadko się zdarza, żeby zawodnik bezpośrednio z Cracovii przechodził do Wisły - i odwrotnie. Ostatnim takim piłkarzem, który prosto z Cracovii trafił do Wisły był chyba Mateusz Jelonek. Przyznaję, że sam jestem szowinistą - tego chyba nie da się wyleczyć - i może dobrze. Oczywiście, nie mam na myśli malowania po domach, samochodach, czy latania z maczetami, bo to jest jakieś wariactwo. Ale zastanawiałem się też parę razy, co by było, gdybym kiedyś w swojej karierze dostał ofertę z Wisły. Zawsze twierdziłem i wszystkim powtarzałem, że bym nie poszedł. Dziś ze spokojnym sumieniem mogę powiedzieć: jestem przekonany, że powiedziałbym nie, ale tak naprawdę nie wiem, co by się stało, bo nigdy nie byłem w ten sposób „sprawdzony".
Grałem jeszcze
w takich derbach, gdy Cracovia w trzeciej lidze mierzyła się z rezerwami Wisły.
W drużynie rezerw Wisły grali wtedy między innymi Grzesiek Pater, czy Krzysztof
Kaliciak. Wygraliśmy 3:2 na Wiśle, potem u siebie 3:0. Dziwne derby, ale jednak
nie da się ukryć, że derby.
Moje pierwsze derby
jako kibica to mecz o „Herbową Tarczę" - to był chyba rok 1986, albo 1987.
Pamiętam, że śnieg jeszcze leżał na ulicach i że ja miałem ze sobą szalik zrobiony
na drutach. Jechało się wtedy „jedynką" z Nowej Huty na Salwator, a z Huty
niewiele osób jeździło wtedy na Cracovię. Wtedy w Hucie Wisła była mocna, do
tego był jeszcze Hutnik. Na moim osiedlu wszyscy koledzy byli za Wisłą.
Ale ja zawsze lubiłem
stawać sam przeciwko wszystkim i tak już zostało. Trenowałem pływanie, potem w
Hutniku koszykówkę - w wieku piętnastu lat byłem nawet na obozie z pierwszą
drużyną. Ale potem Ignacy Książek zaprosił mnie do treningów w Cracovii. To
była chyba szósta klasa podstawówki.
Teraz ciężej wychować „pasiaka z krwi i kości", tym bardziej, że Cracovii trochę brakuje do tego cierpliwości. Szkoda, bo przecież przydałoby się paru wychowanków. Polacy, a zwłaszcza Małopolanie, zdecydowanie lepiej wyczują specyfikę derbów. W Polsce derby Cracovia - Wisła to przecież kultowy mecz!