Tomasz Wacek: Nie lubię przegrywać

  • Wywiady
25.09.2005
Tomasz Wacek: Nie lubię przegrywać
- Do kogo dzwonisz zwykle tuż po meczu? - Do żony.

(Fot. Edward Karczmarski)

Rozmowa z Tomaszem Wackiem


- Do kogo dzwonisz zwykle tuż po meczu?
- Do żony.

- Co można powiedzieć żonie po przegranym meczu? (rozmowa miała miejsce po spotkaniu z Groclinem)
- Kasia słuchała relacji w radiu. Znała wynik. Ucieszyła się z mojej bramki. Jest moim, razem z rodzicami, najwierniejszym kibicem. I jest przy mnie. Miałem ostatnio ciężkie przeżycia choćby w kwestii przejścia do Zabrza i też żona mnie pocieszała, że będzie jeszcze dobrze. Kasia wierzy we mnie i to mi bardzo pomaga.

-Silny, waleczny facet, nie odpuszczający na boisku potrzebuje wsparcia?
- Tak. Czasami ma się chwile słabsze, traci się wiarę i wtedy żona zawsze mi powtarza, że jestem dobrym zawodnikiem i że będzie dobrze.

-Żona zna się na piłce?
- Wyrobiła się przy mnie (śmiech). Na początku znajomości nie, ale teraz już słyszę od niej cenne uwagi.

- To żonie dedykowałeś gola strzelonego w meczu z Bełchatowem, mówiąc że bardzo mocno cię wspierała, kiedy zmagałeś się z kontuzją.
- Byłem w bardzo trudnej sytuacji. Wszystko się skomplikowało. Marzenie o grze w II lidze, o awansie do ekstraklasy. To podcięło mi skrzydła. Byłem świetnie przygotowany do kolejnego sezonu, a tu nagle trzy dni przed rozpoczęciem rundy rewanżowej kontuzja i to tak ciężka. Chodziłem przez miesiąc o kulach, większość czasu spędzałem w gabinetach lekarskich. Kasia była wtedy moją narzeczona, wspierała mnie duchowo, pomagała załatwiać różne codzienne sprawy.

- Nie miałeś myśli, że zawiesisz buty na kołku?
- Do operacji byłem zdołowany. Kasia mnie bardzo pocieszała. Po operacji zaciąłem się w sobie. Postanowiłem wrócić na boisko. Pomagali mi koledzy z drużyny. Pamiętam, że Łukasz Skrzyński jedną ze strzelonych bramek mnie zadedykował. To były gesty, które bardzo mnie podbudowały. Zacisnąłem zęby i postanowiłem wrócić do drużyny. Najważniejsze, że przechodząc rehabilitację dostrzegałem, że z dnia na dzień jest lepiej. Po trzech miesiącach mogłem wejść do szatni, zacząć truchtać. Czasem kołowały się różne myśli, że mogę skończyć karierę. Miałem przecież bardzo ciężką kontuzję.

- Dwie bramki w dwóch meczach. Z Bełchatowem gol, który odwrócił przebieg spotkanie, z Groclinem trafienie, które na chwilę – jak powiedział trener Stawowy – dało promyk nadziei.
- Strzeliłem bramkę i pomyślałem, że możemy jeszcze wygrać. Ale z Groclinem za szybko straciliśmy trzecią bramkę. Traciliśmy w tym meczu bramki po szkolnych błędach. W najgorszych momentach. W szatni pełna mobilizacja, wychodzimy aby walczyć, mamy jeszcze 45 minut i zaraz czwarta bramka. Zaczęła się strasznie nerwowa gra. Coś takiego podcina nogi. To nasz najgorszy mecz w defensywie. Tak złego nie pamiętam. Mam nadzieję, ze Groclin dał nam taką nauczkę, która się nie powtórzy.

- Po bramce z Bełchatowem koledzy przyjęli cię entuzjastycznie w szatni.
- To przemiłe uczucie. Cała szatnia żyje, chłopcy skandują: Tomasz Wacek. To niesamowite. Byłem przecież przygaszony tą sytuacją wokół mojego przejścia do Zabrza, ale mnie też to zmobilizowało. Strzelona bramka to bardzo duża satysfakcja, ale przede wszystkim był to wygrany mecz.

- Wracasz do domu, obejrzysz raz jeszcze mecz i...
- Jestem bardzo krytyczny wobec siebie. Będę analizował swoje błędy. Obejrzymy pewnie z trenerami i przeanalizujemy błędy. Na pewno usiądę z żoną i zobaczę choćby skrót: jak to wyglądało. Bramka ta po meczu nie dała radości. Nie lubię przegrywać. Bramka z Bełchatowem dała nadzieję i pomogła zwyciężyć. To zupełnie inna radość. Bramka z Groclinem jest zapisana, zostanie w statystykach, ale tak nie cieszy.