Wojciech Stawowy: W żadnym meczu nie byliśmy chłopcem do bicia

- Mam świadomość, że mogliśmy zagrać lepiej w kilku spotkaniach, popełniając zdecydowanie mniej błędów, a tym samym mogliśmy mieć dziś więcej punktów na koncie. Doceniam natomiast to, że moi piłkarze radzą sobie w Ekstraklasie dzielnie, że w żadnym meczu nie byliśmy drużyną odstającą od rywala. Zawsze wierzyłem w moich piłkarzy i oni mnie nie zawiedli, lecz wiem, że stać ich też na więcej - mówi po pierwszych sześciu kolejka sezonu 2013/14 szkoleniowiec Pasów.
- Odwołany został
sparing, który Cracovia miała rozegrać w przerwie na reprezentację. Jaki był
powód tej decyzji?
- Mieliśmy grać
sparing z Ruchem Chorzów, lecz oni odwołali to spotkanie z uwagi na fakt, że
mają sporo kontuzji w zespole. Zakładaliśmy, że chcemy zagrać grę kontrolną z
zespołem, który postawi nam wysoko poprzeczkę, natomiast jeśli takiej
możliwości nie ma, to ja wolę jednak zrobić grę wewnętrzną i poćwiczyć między
nami różne aspekty. Będzie to nawet po pewnymi względami lepszy wariant, niż
mecz sparingowy, bo wiadomo - w meczu sparingowym ja nie przerywałbym gry, a
tutaj zawsze mogę to zrobić i przekazać zawodnikom uwagi „na gorąco".
- Kiedy zaplanowana
jest zatem gra wewnętrzna?
- W piątek, o godzinie
11:00 na Wielickiej.
- Jak oceniłby
wchodzącego do pierwszej drużyny Pawła Jaroszyńskiego po jego dwóch pierwszych
występach?
- Paweł Jaroszyński
naprawdę zasługuje na to, aby go pochwalić. Jego debiut w meczu z Zagłębiem
Lubin, pomimo pewnych błędów, które tam się zdarzały, na pewno można uznać za
udany. Także mecz z Mistrzem Polski, z warszawską Legią, można ocenić w jego
wykonaniu dobrze. W spotkaniu z Legią zmieniłem Pawła tylko dlatego, że w
pierwszej połowie otrzymał żółtą kartkę i jeśli prześledzi się mecz, to widać,
że pod koniec pierwszej połowy na stronę Jaroszyńskiego przeszedł Ojamaa -
dlatego, że jest bardzo szybkim zawodnikiem. Gdyby „Jaro" przegrał jakiś
pojedynek biegowy, gdyby źle się ustawił - a ma jeszcze inklinacje, do tego
typu błędów - to mógłby próbować na przykład naprawiać to ślizgiem, a ten z
kolei w konsekwencji mógłby spowodować, że sędzia pokazałby mu drugą żółtą
kartkę i gralibyśmy w osłabieniu. Nie chciałem, żeby tak się stało i
zdecydowałem się zdjąć Pawła z boiska.
- Wydaje się, że
formacja defensywna Cracovii nieco „okrzepła". Poza tym pierwszym w sezonie meczem,
kiedy, można powiedzieć, drużyna Pasów zapłaciła „frycowe" przegrywając 2:3 z
Piastem Gliwice wydaje się, że obrońcy grają dość pewnie - czyste konto w
Lubinie i tylko jedna bramka stracona z Mistrzem Polski - jako trener może Pan
być chyba zadowolony, że praca nad defensywą idzie w dobrym kierunku.
- Przede wszystkim
bardzo żałuję tego meczu z Piastem i do tej pory często go jeszcze wspominam. Gdyby
nie dwa bardzo proste błędy przy kryciu w polu karnym przy rzutach rożnych to
mielibyśmy dziś pewnie przynajmniej o punkt więcej. Na pewno dobrze odrobiliśmy
lekcję tamtej porażki - nie mówię, że bardzo dobrze, bo błędy jeszcze nam się
zdarzają i nad nimi trzeba bardzo skrupulatnie pracować. Jeśli jednak równie
dobrze odrobimy naszą lekcję dotyczącą poprawy gry drugiej linii, to na pewno
błędów będziemy popełniali coraz mniej i będzie się to przekładało na lepsze
wyniku. Bramka, którą straciliśmy z Legią to ewidentnie efekt błędu ustawienia
drugiej linii i brak pewnej „pazerności" by asekurować swoją bramkę przy
strzale Radovoića. To wszystko kosztowało nas stratę gola, a sami nie
potrafiliśmy nic strzelić. Mieliśmy w pierwszych dwudziestu minutach dwie
znakomite okazje, by wyjść na prowadzenie, ale ich nie wykorzystaliśmy. Legia
była skuteczna praktycznie już w pierwszej sytuacji, jaką wypracowała pod nasza
bramką. Myślę, że to dobrze ukazuje widoczną różnicę, jaka dzieli jeszcze nas
od takiego zespołu jak Legioniści.
- Nie martwi Pana
fakt, że na środku obrony konkurencja jest jednak niewielka?
- Na razie piątka
obrońców musi sama nawzajem na siebie naciskać. Cieszę się oczywiście z tego,
że piłkarze w obronie są kreatywni, że na przykład Adam Marcinie był w stanie
świetnie zastąpić „Kosę" w Lubinie. To jest na pewno pewne alternatywne
rozwiązanie - przestawienie Adama na środek obrony. Uważam jednak, że w miarę
możności alternatywą dla środkowego obrońcy nie powinien być środkowy obrońca,
a nie boczny, przesunięty na środek defensywy. To nie jest dla mnie sytuacja komfortowa,
że na obecną chwilę wśród nowych
zawodników, którzy do nas przyszli w przerwie letniej - mam tu na myśli Wasiluka
i Wełnę - nie mamy piłkarzy, którzy mogliby w obecnej formie mocno przeć na
Mateusza i na „Kosę". Różnica między tymi zawodnikami na obecną chwilę jest
jeszcze znacząca i ona nie wynika z braku umiejętności Marka Wasiluka, czy
Tomka Wełny, lecz z tych aspektów, o których mówiłem wcześniej - obaj mało
grali w ciągu ostatniego sezonu, mieli długą przerwę w rozgrywaniu meczów. To
się jeszcze odbija na ich dyspozycji. Ci zawodnicy potrzebują jeszcze czasu,
stąd też mogę ubolewać, że nie mamy zawodnika „na już" - kogoś takiego, kto
mógłby wejść w każdej chwili na przykład za „Kosę" jako środkowy obrońca. W tej
sytuacji musimy „rotować", ale na szczęście Adam Marciniak w Lubinie stanął na
wysokości zadania.
- Mimo wszystko to „parcie"
ze strony bocznego obrońcy Marciniaka, który na środku obrony zaliczył bardzo
dobry występ w Lubinie ma chyba pewne przełożenie na zaostrzenie się
rywalizacji. Miloš po powrocie na środek obrony był niewątpliwie najlepszym zawodnikiem
Cracovii w meczu z Legią, grając bardzo pewnie, bardzo agresywnie, nie bojąc
się wychodzić „wysoko" do przecięcia akcji zawodników Legii.
- Właśnie to jest esencją rywalizacji.
Kiedy w kadrze na daną pozycję mamy trzech zawodników, to wpływa pozytywnie na
wszystkich zawodników. Wtedy każdy zdaje sobie sprawę, że musi pracować jeszcze
ciężej, niż dotąd - że musi być jeszcze lepszy, niż jest, by nie stracić
miejsca w podstawowym składzie. Z kolei pretendenci robią wszystko, by wykorzystać
swoją szansę, którą może być właśnie absencja za kartki, czasem też i kontuzja.
My dzisiaj oczywiście możemy powiedzieć, że Kosanović tak grał z Legią, bo
Marcinia zagrał bardzo dobre spotkanie w Lubinie i zawodnicy nie mogą być pewni
mojej decyzji. Ja mogę podejmować różne decyzje, mogę szukać różnych rozwiązań
i przecież mogła być także taka moja decyzja, że to Marciniak wyszedłby na
środku obrony w spotkaniu z Legią. Na szczęście nie musiałem aż tak kombinować,
bo „Kosa" jest w dobrej formie i potwierdził to tym ostatnim ligowym występem.
Nie wyróżniam zwykle nikogo indywidualnie, ale oczywiście zgadzam się, że Miloš
wyróżnił się sam - swoją grą w defensywie.
- Ciekawa
rywalizacja od początku sezonu toczy się o pozycję defensywnego pomocnika. Po
jednej stronie doświadczony Sławek Szeliga, który jest jednocześnie kapitanem
zespołu. Po drugiej stronie nieustępliwy Damian Dąbrowski, obdarzony silnym
uderzeniem juniorski reprezentant kraju.
- Sytuacja ze Sławkiem
i Damianem pokazuje, że sytuacja w drużynie jest zdrowa. Wszystko jest tu jasne
i przejrzyste - nikt nie ma specjalnych przywilejów, nawet w sytuacji, kiedy
jest kapitanem drużyny. „Szeli" jest bardzo dobrym kapitanem zespołu - dba o „szatnię",
motywuje zespół, a przy tym jest też bardzo dobrym piłkarzem, którego Cracovia
potrzebuje. Tak samo potrzebny jest nam jednak i Damian Dąbrowski. Na boisko
wychodzi zatem zawodnik, który lepiej się prezentuje w danym momencie. Nie
można tworzyć też takiej sytuacji, że Sławek miałby być wyłączony z rywalizacji
z tego powodu, że jest kapitanem. Nie, Sławek żeby grac musi być lepszy od
Damiana.
- Mamy teraz przerwę
na reprezentację, chwilę oddechu. Można chyba zrobić pierwsze podsumowanie tych
sześciu kolejek. Tak dobrego startu, jak tegoroczny, Cracovia nie miała już w
Ekstraklasie od dawien dawna.
- Nie mogę powiedzieć,
że jestem bardzo zadowolony z tego, jak wystartowaliśmy z tego względu, że oznaczałoby
to z mojej strony minimalizm. Mam świadomość, że mogliśmy zagrać lepiej w kilku
spotkaniach, popełniając zdecydowanie mniej błędów, a tym samym mogliśmy mieć dziś
więcej punktów na koncie. Uważam, że przynajmniej punkt w meczu z Piastem
Gliwice był w naszym zasięgu gdyby nie błędy indywidualne. Gdyby nie błąd w
spotkaniu z Lechią w Gdańsku, który dał gospodarzom prowadzenie, to myślę, że
też bezwzględnie było nas stać na przywiezienie z Trójmiasta choćby jednego „oczka".
Wreszcie ten błąd, jaki popełniliśmy w ostatnim meczu z Legia Warszawa, gdy
mając dwie stuprocentowe sytuacje, by wyjść na prowadzenie marnujemy je, a
następnie po prostym błędzie przy wyprowadzaniu piłki tracimy bramkę na 0:1. To
kolejny mecz, po którym można było czuć niedosyt. Doceniam natomiast to, że moi
piłkarze radzą sobie w Ekstraklasie dzielnie, że w żadnym meczu nie byliśmy
drużyną odstającą od rywala, żadnym tam „chłopcem do bicia". Zawsze wierzyłem w
moich piłkarzy i oni mnie nie zawiedli, lecz wiem, że stać ich też na więcej. W
każdym meczu ligowym staramy się dyktować warunki, stwarzać swoje okazje, a
ponieważ sport ma to do siebie, że raz się wygrywa, a raz się przegrywa, więc
te sytuacje jakoś się bilansują. Jesteśmy więc w środku tabeli z realnymi szansami
na to, by patrzeć także na to, co dzieje się przed nami, a nie tylko oglądać
się za siebie. Musimy robić swoje: trenować, eliminować błędy, grac dobre
spotkania i zdobywać coraz więcej punktów, by piąć się w górę tabeli. Dobrym
mottem w takiej sytuacji jest powiedzenie sobie, żeby każdy kolejny nasz mecz
był lepszy od ostatniego.