Bartłomiej Dudzic: Trzeba wierzyć do samego końca
- Teraz nie będziemy patrzeć na to, czy gramy z liderem, wiceliderem, czy jakąkolwiek inną drużyną. Nasze miejsce w tabeli mówi samo za siebie - musimy w każdym meczu grać o zwycięstwo - przyznaje zawodnik Cracovii, Bartłomiej Dudzic.
- Przed meczem z Widzewem Łódź trener Jurij Szatałow przyznał, że jeżeli zdobędziecie w tym roku jeszcze sześć punktów, wiosną utrzymacie się w lidze. Do zrealizowania pierwszej części planu pozostało wciąż pięć oczek. Myślisz, że ich zdobycie jest realne?
- Oczywiście, że tak. Warunek jest jeden: w tych trzech ostatnich spotkaniach musimy zagrać z bardzo dużym zaangażowaniem od pierwszej do ostatniej minuty. Trzeba zapomnieć o przeszłości i o tym, że jesteśmy ostatni w tabeli. Musimy skupić się na tym, by wygrać najbliższe mecze. Bo na pewno będziemy grali w nich o zwycięstwo.
- Pojedynek z Widzewem Łódź pokazał, że w waszych meczach może paść każdy wynik. Byliście blisko zwycięstwa, potem jeszcze bliżej porażki, aż wreszcie mecz zakończył się remisem...
- To spotkanie zmieniało się diametralnie. Prowadziliśmy 1:0 po bramce Bartka Ślusarskiego i po pierwszej połowie wydawało się, że musimy wygrać ten mecz - Widzew nie prezentował się dobrze, popełniał sporo błędów i mieliśmy nad nim przewagę. Po przerwie obraz gry jednak się zmienił. Gospodarze zaczęli atakować, strzelili gola, ale potem my mieliśmy doskonałą okazję, bo strzał z rzutu karnego. Nie udało się, a co więcej Widzew zdobył bramkę na 2:1...
- W samej końcówce twój gol dał jednak „Pasom" remis. Czy strzeliłbyś go, gdyby nie trochę niefortunna interwencja obrońcy Widzewa? Czy piłka dotarłaby do ciebie, gdyby nie zawodnik gospodarzy?
- Widziałem kilka razy tę sytuację i ciężko powiedzieć, jak zareagowałaby piłka, gdyby zawodnik Widzewa jej nie dotknął. Nie ma jednak co gdybać. Obrońca trącił piłkę w taki sposób, że ta spadła mi w idealnym tempie na nogę. Doskoczyłem do niej i strzeliłem.
- Odnoszę wrażenie, że ten gol był ważny nie tylko dla drużyny, ale również dla ciebie. Wcześniejszych swoich występów nie mogłeś bowiem zaliczyć do udanych...
- Ta bramka podbudowała mnie - tu nie ma żadnych wątpliwości. W pierwszych meczach sezonu zawiodłem bowiem drużynę i samego siebie. Przypomnijmy mecz z Legią, w którym przy prowadzeniu 1:0 miałem dwie stuprocentowe sytuacje. Gdybym je wykorzystał, do przerwy byłoby 3:0, a wtedy przywieźlibyśmy z Warszawy punkty. Ostatecznie jednak spotkanie zakończyło się naszą porażką. Był też mecz z Koroną, gdy miałem doskonałą sytuację już w trzeciej minucie. Kielecki bramkarz zdołał jednak skutecznie interweniować, poszła szybka kontra i gospodarze strzelili gola na 1:0. Gdybym wykorzystał te szanse, miałbym na swoim koncie cztery bramki, a Cracovia zapewne byłaby w zupełnie innej, lepszej sytuacji.
- Myślałeś o tym, że każdy następny mecz jest dla ciebie spotkaniem ostatniej szansy? Że cierpliwość trenerska może się skończyć i że usiądziesz na dłużej na ławce rezerwowych?
- Nie. Skupiałem się na tym, by grać jak najlepiej i walczyć do końca. Starałem się ze wszystkich sił, chciałem wnieść coś do drużyny. To nie układało się jednak w należyty sposób. To wszystko miało inaczej wyglądać, tymczasem jesteśmy na ostatnim miejscu i mamy aż dziesięć punktów straty do kolejnej drużyny. Jest duże rozczarowanie. Wiemy, że jeżeli niczego nie zmienimy, nasza sytuacja będzie coraz gorsza. Nie myślimy jednak o tym. Obecnie skupiamy się na tym, by zacząć dobrze grać i wygrywać. Najlepiej już w sobotę w Białymstoku. Wierzymy w to.
- Niektórzy mogą uśmiechnąć się pod nosem na deklarację piłkarza ostatniej drużyny w tabeli, który mówi, że zespół jedzie na mecz z liderem tylko i wyłącznie po zwycięstwo. Taka jest jednak prawda - wy już nie możecie w żaden sposób kalkulować...
- Zgadza się. Teraz nie będziemy patrzeć na to, czy gramy z liderem, wiceliderem, czy jakąkolwiek inną drużyną. Nasze miejsce w tabeli mówi samo za siebie - musimy w każdym meczu grać o zwycięstwo. W Białymstoku będzie bardzo ciężko, ale w piłce wszystko jest możliwe. Powalczymy o trzy punkty i nie stoimy na straconej pozycji. Nie jedziemy na ten mecz na pożarcie.
- Jak już wspomniałeś wcześniej, wasza strata do kolejnego zespołu wynosi aż dziesięć punktów, tyle samo do czternastego miejsca, które gwarantuje ligowy byt. Jeżeli utrzymacie się w Ekstraklasie, dokonacie czegoś dużego...
- Powtórzę: w piłce wszystko jest możliwe. Wiem, że niektórzy już spisują nas na straty, nie dają nam szans na utrzymanie, ale trzeba wierzyć do samego końca. Będziemy walczyć do ostatniej kolejki, do ostatniej minuty, ale zrobimy wszystko, by pozostać w Ekstraklasie.
Rozmawiał Dariusz Guzik