Sebastian Steblecki: Stałem się „koniem trojańskim”

  • Wywiady
29.07.2012
Sebastian Steblecki: Stałem się „koniem trojańskim”
- Widzieliśmy, że jeśli chodzi o wykończenie akcji ofensywnych to hokeistom trochę nie szło, brakowało im strzałów i czystych okazji. Pomyśleliśmy, że fajnie by było, gdyby strzelili chociaż jedną bramkę, więc rzuciłem hasło zmiana stron i trener się zgodził na mój pomysł: stałem się takim koniem trojańskim – opowiada po spotkaniu z hokeistami pomocnik Pasów.

- Widzieliśmy, że jeśli chodzi o wykończenie akcji ofensywnych to hokeistom trochę nie szło, brakowało im strzałów i czystych okazji. Pomyśleliśmy, że fajnie by było, gdyby strzelili chociaż jedną bramkę, więc rzuciłem hasło zmiana stron i trener się zgodził na mój pomysł: stałem się takim koniem trojańskim - opowiada po spotkaniu z hokeistami pomocnik Pasów.

- Wygrały w Tobie jednak hokejowe korzenie. Podczas niedzielnego meczu zdobyłeś bramkę dla hokeistów, a nie dla piłkarzy.
- Tak się jakoś złożyło - nadarzyła się taka okazja jak mecz charytatywny w formie zabawy i w przerwie, kiedy trener zalecał nam zmiany, jakie mamy wprowadzić w drugiej części meczu z kilkoma chłopakami wpadłem na pomysł, że spróbujemy zaskoczyć własną drużynę. (śmiech) Widzieliśmy, że jeśli chodzi o wykończenie akcji ofensywnych to hokeistom trochę nie szło, brakowało im strzałów i czystych okazji. Pomyśleliśmy, że fajnie by było, gdyby strzelili chociaż jedną bramkę, więc rzuciłem hasło „zmiana stron" i trener się zgodził na mój pomysł: stałem się takim „koniem trojańskim". (śmiech)

- Chwilę wcześniej, zanim zrzuciłeś koszulkę w pasy jeden z hokeistów chciał Ci zabrać tą piłkę. Wyglądało na to, że nie jest dobrze poinformowany o tym, co ma się wydarzyć.
- Szczerze mówiąc, to hokeiści wcale nie byli poinformowani o tym pomyśle i dopiero kiedy wszedłem na boisko, zacząłem się wczuwać w sytuację i szukać odpowiedniego momentu to przekazałem kilku zawodnikom, żeby starali się przerzucić piłkę na drugą połowę, żebym mógł przechwycić piłkę przed własną bramką. Najwyraźniej niektórzy nie zrozumieli, albo nie wzięli tego na poważnie, bo do ostatniej sekundy zanim nie zdjąłem koszulki bodajże Petr Dvorak próbował mnie do końca gonić. Powiem szczerze, że gdy przejąłem piłkę i zacząłem już biec na bramkę to zapomniałem, że mam na sobie wciąż koszulkę w pasy i pomyślałem, że trzeba będzie ją zdjąć, bo dopiero po tym stanie się jasne, że „zmieniłem stronę". Miło, że to wyszło, bo miałem małą tremę, że gdybym nie strzelił bramki to mogłaby być solidna klapa. Ale się udało.

- Koledzy w szatni chcieli Ci zrobić za to „kocówę"?
- Powiedzieli mi, że nie mam już wstępu do szatni, a gdy podszedłem pod jej drzwi to moje rzeczy już leżały na zewnątrz z karteczką „Steblecki - tego pana nie obsługujemy". (śmiech) Nie, no była to taka drobna forma żartu z mojej strony, ale myślę, że koledzy mi wybaczą. Zresztą też się z tego śmiali, więc chyba wszystko wyszło fajnie.