Sebastian Steblecki: Stałem się „koniem trojańskim”

- Widzieliśmy, że jeśli chodzi o wykończenie akcji ofensywnych to hokeistom trochę nie szło, brakowało im strzałów i czystych okazji. Pomyśleliśmy, że fajnie by było, gdyby strzelili chociaż jedną bramkę, więc rzuciłem hasło zmiana stron i trener się zgodził na mój pomysł: stałem się takim koniem trojańskim - opowiada po spotkaniu z hokeistami pomocnik Pasów.
-
Wygrały w Tobie jednak hokejowe korzenie. Podczas niedzielnego meczu zdobyłeś
bramkę dla hokeistów, a nie dla piłkarzy.
- Tak się jakoś złożyło - nadarzyła się taka okazja
jak mecz charytatywny w formie zabawy i w przerwie, kiedy trener zalecał nam
zmiany, jakie mamy wprowadzić w drugiej części meczu z kilkoma chłopakami wpadłem
na pomysł, że spróbujemy zaskoczyć własną drużynę. (śmiech) Widzieliśmy, że jeśli
chodzi o wykończenie akcji ofensywnych to hokeistom trochę nie szło, brakowało
im strzałów i czystych okazji. Pomyśleliśmy, że fajnie by było, gdyby strzelili
chociaż jedną bramkę, więc rzuciłem hasło „zmiana stron" i trener się zgodził
na mój pomysł: stałem się takim „koniem trojańskim". (śmiech)
-
Chwilę wcześniej, zanim zrzuciłeś koszulkę w pasy jeden z hokeistów chciał Ci
zabrać tą piłkę. Wyglądało na to, że nie jest dobrze poinformowany o tym, co ma
się wydarzyć.
- Szczerze mówiąc, to hokeiści wcale nie byli
poinformowani o tym pomyśle i dopiero kiedy wszedłem na boisko, zacząłem się
wczuwać w sytuację i szukać odpowiedniego momentu to przekazałem kilku
zawodnikom, żeby starali się przerzucić piłkę na drugą połowę, żebym mógł
przechwycić piłkę przed własną bramką. Najwyraźniej niektórzy nie zrozumieli,
albo nie wzięli tego na poważnie, bo do ostatniej sekundy zanim nie zdjąłem
koszulki bodajże Petr Dvorak próbował mnie do końca gonić. Powiem szczerze, że
gdy przejąłem piłkę i zacząłem już biec na bramkę to zapomniałem, że mam na
sobie wciąż koszulkę w pasy i pomyślałem, że trzeba będzie ją zdjąć, bo
dopiero po tym stanie się jasne, że „zmieniłem stronę". Miło, że to wyszło, bo
miałem małą tremę, że gdybym nie strzelił bramki to mogłaby być solidna klapa.
Ale się udało.
-
Koledzy w szatni chcieli Ci zrobić za to „kocówę"?
- Powiedzieli mi, że nie mam już wstępu do szatni,
a gdy podszedłem pod jej drzwi to moje rzeczy już leżały na zewnątrz z
karteczką „Steblecki - tego pana nie obsługujemy". (śmiech) Nie, no była to
taka drobna forma żartu z mojej strony, ale myślę, że koledzy mi wybaczą.
Zresztą też się z tego śmiali, więc chyba wszystko wyszło fajnie.